HISTORIA DZIEWIĄTA
„Cierpienie jest solą życia”
Część 3
Przyszedł
wrzesień, a wraz z nim wrócili stali pacjenci i ich problemy. Jeden z nich
doszedł do równowagi psychicznej. I choć powinno mnie to cieszyć, to tym razem
wcale tak nie było. Nie chciałam rozstawać się z Arkiem. Był wyjątkowym przypadkiem.
Wystarczyło pół roku terapii i znów był pogodnym dzieckiem. Widziałam w jego
oczach radość i chęć do życia. Wbrew wszystkim zasadom pokochałam tego
chłopaka. Stał mi się bliższy, niż powinien. Nie wspomnę już o jego ojcu. Od
tego niedoszłego pocałunku ani razu nie dawał mi nawet nadziei na coś więcej.
Po raz ostatni próg mojego gabinetu przekroczyli dziesiątego września.
Oznajmiłam Mariuszowi, że jego syn zakończył terapię. On skwitował to wielkim
uśmiechem i niekończącymi się podziękowaniami. Arek powiedział tylko słodkie:
„Do zobaczenia” i obaj opuścili budynek. Wyjrzałam przez okno, gdy zobaczyłam,
jak wsiadają do samochodu, z moich oczu mimowolnie popłynęły łzy. Jako
psycholog umiałam kontrolować swoje emocje, ale tym razem nawet nie próbowałam
tego robić.
***
Zaczęłam żyć
jak maszyna. Praca nie dawała mi już tyle radości, co dawniej. Wypaliłam się.
Coraz trudniej było wmawiać innym, że wszystko będzie dobrze. Mój odwieczny
optymizm ulotnił się wraz z odejściem Wlazłych. Pragnęłam tylko jeszcze raz
zobaczyć ich obu. Chciałam, żeby Arek się do mnie uśmiechnął, a Mariusz chociaż
na chwilę dotknął mojej dłoni. Przerosło mnie to. Dwa miesiące walczyłam sama
ze sobą. Na święta pojechałam do domu. Chciałam porozmawiać z mamą. Wiedziałam,
że może mi pomóc. W końcu sama jest psychologiem i wie, na czym polega trudność
tego zawodu. Po kolacji wigilijnej sama zaczęła ze mną rozmawiać.
- Agniesia, córeczko. Co się z tobą dzieje? –
zapytała, wchodząc do mojego pokoju.
- Ja już nie daję rady. To mnie przerosło. Nie
nadaję się na psychologa…
- Opowiedz mi o wszystkim, od początku –
zachęciła mnie swoim promiennym uśmiechem i czułością skrytą w oczach.
Wiedziała,
że zajmowałam się małym Wlazłym, ale nie wiedziała, że tak bardzo się do nich
przywiązałam. Każde moje słowo kwitowała skinięciem głowy albo uśmiechem.
Pokręciła przecząco głową, gdy usłyszała o moim płaczu, kiedy odjeżdżali spod
budynku po raz ostatni.
- No cóż… Na miłość nic ci, moja droga, nie
poradzę. W takich sytuacjach widać, że psycholog to też tylko zwykły człowiek i
ma swoje uczucia, które nie zawsze można kontrolować. Porozmawiaj z nim, nie
uspokoisz się, dopóki tego nie zrobisz. Nawet gdyby miał cię wyśmiać, to musisz
to zrobić i dobrze o tym wiesz. A teraz uszy do góry, jakoś to będzie – uśmiechnęła
się i przytuliła mnie jak małe dziecko. Brakowało mi takich gestów w
dzieciństwie, ale teraz starała się oddać mi ten stracony czas. A ja dużo
więcej rozumiałam.
***
W
rodzinnym Krakowie spędziłam pięć dni, z nową energią i nadzieją wróciłam do pracy.
Przed nowym rokiem miałam kilka spotkań z moimi pacjentami, więc musiałam
spędzić w gabinecie po kilka godzin dziennie. W czwartek po świętach zawitałam
do swojego gabinetu. Powitał mnie promienny uśmiech pani Basi i bukiet
herbacianych róż na biurku.
- Pani Basiu, skąd te kwiaty? – zapytałam
zdziwiona.
- Dzisiaj rano wpadł jakiś chłopak i powiedział,
że ktoś je przysłał, to wstawiłam do wazonu.
Przytaknęłam
w geście zrozumienia i zbliżyłam się do biurka. Bukiet był śliczny i pięknie
pachniał. Gdzieś pomiędzy liśćmi znalazłam karteczkę. „Wiem, że to głupie, ale
tęsknię za twoim uśmiechem. M.” Po przeczytaniu tych słów uśmiechnęłam się sama
do siebie, a po policzku spłynęła pojedyncza łza wzruszenia. Nie wiedziałam,
jak to odebrać, ale dzięki temu łatwiej było mi podjąć decyzję. Cały dzień
siedziałam jak na szpilkach. Odliczałam godziny, a potem minuty do zakończenia
dnia pracy. Po wyjściu ostatniego pacjenta zerwałam się jak oparzona i ruszyłam
na parking. Już miałam wsiadać do samochodu, gdy ktoś przytulił się do moich
nóg. Spojrzałam w dół, a tam stał Arek. Na jego widok serce zaczęło mi bić dużo
szybciej. Ukucnęłam i go przytuliłam.
- Co ty tu robisz? – spytałam malca.
- Tata mnie tu wysłał, bo sam się boi –
odpowiedział ze szczerością w oczach.
- A gdzie jest twój tata?
- Tam z tyłu, za samochodem – mimowolnie się
odwróciłam. Napotkałam zagubiony wzrok Mariusza i uśmiechnęłam się pod nosem.
- Czego się boisz? – zapytałam.
- No wiesz… Nie widzieliśmy się dwa miesiące,
poza tym przecież Arek był tylko twoim pacjentem, głupio tak… Ale nie mogłem
wytrzymać, musiałem zobaczyć twój uśmiech. Stwierdziłem, że Arkowi nie odmówisz
– po tych słowach uśmiechnęłam się szeroko.
- Tobie też bym nie odmówiła – powiedziałam.
- W takim razie może… Może wpadniesz do nas na
kolację? – zapytał nieśmiało.
- Dzisiaj? No, nie wiem…
- Proszę, proszę, proszę! – wykrzyczał radośnie
Arek i zrobił minę jak kot ze Shreka.
- Niech wam będzie.
- To dzisiaj o dwudziestej u nas? – zapytał
Mariusz.
- Może być – puściłam do niego oczko. Pożegnałam
się z Arkiem i wsiadłam do samochodu.
***
Pod
ich domem byłam już kwadrans przed ósmą. Poprawiłam lekki makijaż i dziarsko
ruszyłam do drzwi. Byłam ubrana w ciemnofioletową tunikę i obcisłe jeansy, na
nogach miałam kozaki z kilkucentymetrowym obcasem. Na to wszystko zarzuciłam
zimowy płaszcz. Drzwi otworzył mi Arek, uśmiechnął się słodko i gestem zaprosił
mnie do środka. Po chwili dołączył do nas Mariusz, który zabrał ode mnie
płaszcz i odwiesił go do szafy. Weszłam do salonu i zobaczyłam pięknie nakryty
stół z trzema talerzami. Ja z Mariuszem siedzieliśmy po przeciwnych stronach
stołu, a Arek pomiędzy nami. Po kilku minutach na naszych talerzach pojawiła
się lazania i zaczęliśmy posiłek.
- Może napijesz się wina? – zapytał Mariusz.
- Nie, dziękuję. Przyjechałam samochodem –
odpowiedziałam.
- Zawsze możesz wrócić taksówką – uśmiechnął się
cwaniacko.
- Zawsze mogę zwalić na ciebie.
Po
chwili obok mojego talerza pojawił się kieliszek z czerwonym winem. Przez
moment było sztywno. Nikt nie odważył się odezwać. Niezręczną ciszę przerwał
Arek, który zaczął mi opowiadać o tym, jak sobie radzą bez mamy. Wyraźnie było
widać, że obaj nie unikają tego tematu i się z nim pogodzili. Mały ponarzekał
jeszcze na umiejętności kulinarne i bałaganiarstwo ojca, aby stwierdzić, że
chce iść spać.
- Od kiedy ty tak wcześnie chodzisz spać? –
zapytałam zdziwiona.
- Dziś jestem zmęczony, przepraszam. Sądzę, że
mój tata wystarczająco się panią zajmie – powiedział Arek i ruszył schodami na
piętro, a ja siedziałam z otwartą buzią, aby chwilę potem śmiać się do własnych
myśli. Mariusz wrócił po kwadransie i ponownie usiadł naprzeciwko mnie.
- Czym go przekupiłeś? – zapytałam.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi – odpowiedział
zmieszany.
- Dobra, niech ci będzie. Kolacja przepyszna, nie
wiem, na co narzekał Arek – uśmiechnęłam się.
- A dziękuję, ale Arek ma na co narzekać. Może i
lazania dobrze mi wychodzi, ale reszta to kulinarne dno – westchnął. – Brakuje
mu matki – powiedział od niechcenia.
- Nic na to nie poradzimy. Sam widzisz, że jakoś
sobie z tym radzi. To silny chłopak, odziedziczył charakter po ojcu.
- Może lepiej nie – zaśmiał się. – Byłby nie do
zniesienia.
- Przestań, może i masz trudny charakterek, ale
jesteś bardzo silny psychicznie. Niejeden facet na twoim miejscu by się poddał.
- Ja się poddałem… Poddałem się w marcu. Gdyby
nie Marcin i to, że zmusił mnie do zawitania w twoim gabinecie… Nie wiem, co by
z nami było. To wszystko dzięki tobie.
- To był początek. Ja ci wskazałam drogę, to ty i
Arek ją przeszliście. Ja byłam tylko waszym przewodnikiem.
- Być może… Wiesz, nie wiem, jak ci to
powiedzieć…
- Nic nie mów. Tylko się uśmiechnij – zacytowałam
jego własne słowa.
Uśmiechnął się
szeroko, przeniósł się na kanapę i poklepał miejsce obok siebie. Dołączyłam do
niego. Siedzieliśmy, patrząc sobie w oczy. Żadne z nas nie chciało zakłócać tej
harmonijnej ciszy. W pewnym momencie Mariusz złapał mnie za rękę, a moje serce
zaczęło bić coraz szybciej. Przyciągnął mnie bliżej siebie, spojrzał w oczy, a
potem bardzo delikatnie musnął moje usta. Gdy zauważył, że się nie opieram,
jego ruchy stały się odważniejsze. Pocałunek był długi i namiętny. Nawet nie
zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo pragnęłam zasmakować jego ust.
***
Zostałam u nich na noc. Długo rozmawialiśmy,
jednak żadne z nas nie poruszało kwestii związku czy czegokolwiek. Mimo to
dawaliśmy sobie do zrozumienia, że pragniemy czegoś więcej. To nie był jeszcze
ten moment. Zasnęliśmy wtuleni w siebie.
Obudziły mnie
hałasy dobiegające z kuchni. Ubrana w meczową koszulkę Mariusza zeszłam na dół.
Arek był akurat w łazience, więc Mariusz na „dzień dobry” gorąco mnie
pocałował. Gdy się od siebie oderwaliśmy, zauważyliśmy małego Wlazłego i
triumfalny uśmieszek na jego twarzy.
- No nareszcie! – krzyknął uradowany, a my
mieliśmy zdezorientowane miny.
Nie zdążyłam
nic odpowiedzieć, a usłyszeliśmy dzwonek. Mariusz poszedł otworzyć drzwi, a ja
z Arkiem zajęłam się śniadaniem.
- No pięknie! Wiesz, Mariusz, wszystkiego się po
tobie spodziewałam… Ale żeby dziwki do domu sprowadzać?! – usłyszałam krzyki z
salonu. Odwróciłam się i zobaczyłam jakąś kobietę w średnim wieku.
Zorientowałam się szybko, że mówiła o mnie. – Co ty sobie wyobrażasz?! Ty masz
dziecko! Wstydziłbyś się! Nawet rok nie minął od śmierci mojej córki, a ty
takie cyrki odstawiasz! – kobieta dalej ciągnęła swój monolog, a do moich oczu
zaczęły napływać łzy.
Mariusz stał
jak zaczarowany, nie poruszył nawet oczami. Nie chciałam dłużej tego słuchać,
ruszyłam na górę, ubrałam się i szybko zbiegłam na dół, gdzie kłótnia z teściową
trwała w najlepsze.
- Agnieszka nie jest żadną dziwką! Poza tym
darowałabyś sobie, tu jest dziecko! – krzyczał Mariusz.
- To jak wytłumaczysz to, że właśnie ucieka w
popłochu? – zapytała z ironią.
To
były ostatnie słowa, jakie usłyszałam tamtego dnia z jej ust. Chwilę potem
wybiegłam z domu Wlazłego i wsiadłam do samochodu. Z piskiem opon ruszyłam z
trawnika. Na zewnątrz była mgła, co powodowało znaczne ograniczenie
widoczności. Jechałam z dużą prędkością i jednocześnie zalewałam się łzami.
Nagle zobaczyłam światła ciężarówki i usłyszałam głośne trąbienie. Potem była
już tylko ciemność...
___________________________________
Koniec taki, a nie inny, bo tak, a nie inaczej. Żadne to wyjaśnienie, ale tak właśnie kilka miesięcy temu postanowiłam zakończyć tę miniaturkę. Przecież nikt nie powiedział, że ona umarła, ba, nikt nie powiedział, że miała jakikolwiek wypadek. Sami dokończcie sobie tę historię. Jak chcecie. Szczęśliwie, nieszczęśliwie, na wpół szczęśliwie. Bo to od Was wszystko zależy. :)
Koniec z systematycznością na tym blogu. Dlaczego? Ano dlatego, że zapasy się skończyły, a ja cały swój wolny czas poświęcam jeśli już to historii Oliwii i Łukasza. Tam będzie systematycznie. A tu? Sporadycznie, jak mnie coś napadnie. Ale obiecuję, że będę tu mimo wszystko często wpadać.
Dwójeczka na oszukać-serce i tam mnie teraz częściej spotkacie. Ale pamiętajcie! Krótkie historie nadal będę pisać. Możecie podrzucać bohaterów, pomysły, będzie mi łatwiej. :D
Pozdrawiam, Commi.
Aj, aj, aj, aj. Lubię takie tajemnicze zakończenia, lubię wczytać się tak w Twoje historie. I lubię moje zakończenie Twojej historii, gdzie Maniek żyje sobie długo i szczęśliwie. ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że już nie będę mogła co piątek czytać nowej miniaturki, ale mam nadzieję, że Twoje zapasy zaczną się powiększać i powrócisz do co tygodniowych publikacji. :) Teraz frunę na drugiego bloga, czytać kolejny rozdział.
Weny, weny, weny. ;D
Hmm, czyli zakończenie otwarte, w moim Mariusz jest szczęśliwy i nie ma więcej problemów, oo tak. :D
OdpowiedzUsuńUwielbiam otwarte zakończenia, bo mogę sobie całą resztę dopowiedzieć i nikt nie kreuje mojej wyobraźni. Nie lubię Mariusza wspominałam już o tym, ale moja dalsza część tej historii to żyli długo i szczęśliwie :). Arek najbardziej mnie ujął w tym całym opowiadaniu. Szkoda, że zapasy się skończyły, miałam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale cóż w takim razie życzę weny i cierpliwie czekam, aż tu znów zawitasz :).
OdpowiedzUsuńhmmm... w sumie fajnie, każdy dopracuje sobie takie zakończenie jakie będzie chciał :) jednak historia naprawdę fajna i wciągająca :)
OdpowiedzUsuńMając wolną rękę w dokończeniu tego opowiadania, zakończę je sobie szczęśliwie :) Teściowa Mariusza wyciągnęła zbyt pochopnie wnioski.. Najważniejsze, że Arek był szczęśliwy,no , i Wlazły również:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Teraz to ja mam Cię ochotę wrzucić do Wisły, a jak nie do Wisły to do Warty! Co to ma być cholera jasna za zakończenie, co? Ja jeszcze nie jestem stara i chcę trochę pożyć, a ty mi z takim zakończeniem wylatujesz. Czy oni nie mogli żyć sobie razem? Być szczęśliwi? Arek by miał ''mamę''. ale nie musiała pojawić się teściowa i powiedzieć kilka słów za dużo. Jestem bardziej wściekła na tą teściową niż na Ciebie. Ale z racji tego, że każdy może zakończyć jak chce, to dla mnie żyją długo i szczęśliwie, ale musiałam wyrazić swój bulwers. Wiesz, dziś przeszłam na emeryturę:d Mam nadzieję, że zrozumiesz:D
OdpowiedzUsuńNiestety, moja wyobraźnia podsunęła mi najgorsze zakończenie.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że Mariusza ciągnie coś do Agi! I wiedziałam, że prędzej czy później po zakończeniu terapii, odwiedzi ją w gabinecie. Pani psycholog przypadła do gustu nie tylko siatkarzowi, ale też i małemu Arkowi. :) Fajnie się to wszystko zapowiadało: kolacja, wino, szczere rozmowy, wspólna noc, śniadanko... I tą jakże idylliczną, prawie "rodzinną" atmosferę zepsuło pojawienie się teściowej, która zbyt pochopnie oceniła Agnieszkę... A szkoda, bo chłopacy mogliby ułożyć sobie na nowo życie, Mariusz miałby u boku wspaniałą kobietę, a Arek "mamę"...
OdpowiedzUsuńOczywiście, masz rację - ta historia wcale nie musi się kończyć tragicznie... I każdy może dopisać sobie jej zakończenie, ale w moich oczach powstał obraz tragedii i nieszczęścia... Ale na szczęście to tylko opowiadanie... ;) Achhh, te teściowe... Zawsze pojawiają się w nieodpowiednim czasie i nieodpowiednim miejscu... ;) :P
pozdrawiam :*
O matko z ojcem i córką, jak mogłaś zakończyć w takim momencie i do tego tak drastyczną sceną? Chyba nie chcesz uśmiercić jeszcze Agnieszki? Ja po prostu nie wiem, co by było gdyby Aga zginęła. Mariusz załamałby się ponownie, Arek zresztą też.
OdpowiedzUsuńMatka Pauliny to ma tupet.
Pozdrawiam.
Niesamowita historia. Jak dla mnie jedna z najlepszych. Właściwie cieszę się, że zakończyłaś ją tak, a nie inaczej. Moim zdaniem tak wyszło najlepiej. Świetna sprawa z wysłaniem Arka do niej :)Dobrze, że Mariusz wrócił :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Enchanted ;*
Ja sobie dopisałam sam inne zakończenie i zdecydowanie szczęśliwe.
OdpowiedzUsuńNo A matka Pauliny to wiedziała kiedy się pojawić i jak się zachować. Mogła przynajmniej przy Arku zachować spokój.
Pozdrawiam.
jej już tak dobrze było a tu takie coś.. ja tam jednak mam szczęśliwe zakończenie :) buziaki :*
OdpowiedzUsuńI to się nazywa prawdziwy geniusz! Kiedy pozwala się czytelnikom, a wręcz nakazuje, aby ruszyli swoją wyobraźnię! ;D Miszczu! Składam pokłony! ^^
OdpowiedzUsuńTeściowa Wlazłego przesadziła, ale baby są różne, takie jak ona też chadzają po tym świecie, tak się cieszyłam że Mariusz wreszcie zdobył się na odwagę by i po terapii małego nadal miec kontakt z Agnieszką, a Arek podczas tej kolacji mnie totalnie rozwalił, dzieciaki są takie pocieszne, przynajmniej te w opowiadaniach. A proszę bardzo mogę sama sobie dokończyć historię mi to nie przeszkadzam żyli długo i szczęśliwie a Aga po za kilkoma obrażeniami nic sobie nie zrobiła, Oooo :P
OdpowiedzUsuńW końcu Mariusz się odważył się na jakiś krok który okazywał uczucia względem Agi to pojawiła się teściowa która za szybko wnioskuje. Jednak tak zwykle bywa z teściowymi które po stracie córki będą zięciowi wytykać każdą dziewczynę która pojawi się w jego życiu. Już była taka rodzinna atmosfera i Arek się cieszył, że w końcu udało mu się zeswatać ojca :)
OdpowiedzUsuńNajlepsze,jakie mogło być:)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTak to czasem wygląda z teściowymi... Tylko pytanie, czy jej córka chciała by, żeby Mariusz i Arek całe życie byli sami, bez miłości kobiety i bez wsparcia jakie im daje? Chyba nie, więc nie powinna robić takich cyrków. Uwielbiam małego, bo rozłożył mnie na łopatki całą swoją osobą :D Jeśli mogę sobie dokończyć sama, to ja widzę ich jako dwójkę staruszków, opiekujących się wnukami, bo Aga z wypadku wyszła z mniejszymi i większymi obrażeniami, ale wyszła ;) Nie lubię ostatnio smutnych zakończeń, a poza tym, ci dwaj panowie ;) nie zasłużyli sobie, na stratę kolejnej kobiety ich życia :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, nulka :*
cześć :) jeśli chciałabyś zapoznać się z opowiadaniem z nutką tajemnicy to zapraszam Cię gorąco :)
OdpowiedzUsuńMoja wersja brzmi następująco: Wypadek miała, ale gdy była w szpitalu codziennie przy jej łóżku siedział Mariusz. Wybudziła się ze śpiączki i żyli sobie długo i szczęśliwie :D Bo obawiam się, że drugiego dramatu utraty bliskiej osoby Wlazły by nie zniósł;/
OdpowiedzUsuń