14 grudnia 2012

HISTORIA DZIEWIĄTA cz.3 (ostatnia)

 HISTORIA DZIEWIĄTA
„Cierpienie jest solą życia”
 Część 3

         Przyszedł wrzesień, a wraz z nim wrócili stali pacjenci i ich problemy. Jeden z nich doszedł do równowagi psychicznej. I choć powinno mnie to cieszyć, to tym razem wcale tak nie było. Nie chciałam rozstawać się z Arkiem. Był wyjątkowym przypadkiem. Wystarczyło pół roku terapii i znów był pogodnym dzieckiem. Widziałam w jego oczach radość i chęć do życia. Wbrew wszystkim zasadom pokochałam tego chłopaka. Stał mi się bliższy, niż powinien. Nie wspomnę już o jego ojcu. Od tego niedoszłego pocałunku ani razu nie dawał mi nawet nadziei na coś więcej. Po raz ostatni próg mojego gabinetu przekroczyli dziesiątego września. Oznajmiłam Mariuszowi, że jego syn zakończył terapię. On skwitował to wielkim uśmiechem i niekończącymi się podziękowaniami. Arek powiedział tylko słodkie: „Do zobaczenia” i obaj opuścili budynek. Wyjrzałam przez okno, gdy zobaczyłam, jak wsiadają do samochodu, z moich oczu mimowolnie popłynęły łzy. Jako psycholog umiałam kontrolować swoje emocje, ale tym razem nawet nie próbowałam tego robić.
***
Zaczęłam żyć jak maszyna. Praca nie dawała mi już tyle radości, co dawniej. Wypaliłam się. Coraz trudniej było wmawiać innym, że wszystko będzie dobrze. Mój odwieczny optymizm ulotnił się wraz z odejściem Wlazłych. Pragnęłam tylko jeszcze raz zobaczyć ich obu. Chciałam, żeby Arek się do mnie uśmiechnął, a Mariusz chociaż na chwilę dotknął mojej dłoni. Przerosło mnie to. Dwa miesiące walczyłam sama ze sobą. Na święta pojechałam do domu. Chciałam porozmawiać z mamą. Wiedziałam, że może mi pomóc. W końcu sama jest psychologiem i wie, na czym polega trudność tego zawodu. Po kolacji wigilijnej sama zaczęła ze mną rozmawiać.
- Agniesia, córeczko. Co się z tobą dzieje? – zapytała, wchodząc do mojego pokoju.
- Ja już nie daję rady. To mnie przerosło. Nie nadaję się na psychologa…
- Opowiedz mi o wszystkim, od początku – zachęciła mnie swoim promiennym uśmiechem i czułością skrytą w oczach.
         Wiedziała, że zajmowałam się małym Wlazłym, ale nie wiedziała, że tak bardzo się do nich przywiązałam. Każde moje słowo kwitowała skinięciem głowy albo uśmiechem. Pokręciła przecząco głową, gdy usłyszała o moim płaczu, kiedy odjeżdżali spod budynku po raz ostatni.
- No cóż… Na miłość nic ci, moja droga, nie poradzę. W takich sytuacjach widać, że psycholog to też tylko zwykły człowiek i ma swoje uczucia, które nie zawsze można kontrolować. Porozmawiaj z nim, nie uspokoisz się, dopóki tego nie zrobisz. Nawet gdyby miał cię wyśmiać, to musisz to zrobić i dobrze o tym wiesz. A teraz uszy do góry, jakoś to będzie – uśmiechnęła się i przytuliła mnie jak małe dziecko. Brakowało mi takich gestów w dzieciństwie, ale teraz starała się oddać mi ten stracony czas. A ja dużo więcej rozumiałam.
***
         W rodzinnym Krakowie spędziłam pięć dni, z nową energią i nadzieją wróciłam do pracy. Przed nowym rokiem miałam kilka spotkań z moimi pacjentami, więc musiałam spędzić w gabinecie po kilka godzin dziennie. W czwartek po świętach zawitałam do swojego gabinetu. Powitał mnie promienny uśmiech pani Basi i bukiet herbacianych róż na biurku.
- Pani Basiu, skąd te kwiaty? – zapytałam zdziwiona.
- Dzisiaj rano wpadł jakiś chłopak i powiedział, że ktoś je przysłał, to wstawiłam do wazonu.
         Przytaknęłam w geście zrozumienia i zbliżyłam się do biurka. Bukiet był śliczny i pięknie pachniał. Gdzieś pomiędzy liśćmi znalazłam karteczkę. „Wiem, że to głupie, ale tęsknię za twoim uśmiechem. M.” Po przeczytaniu tych słów uśmiechnęłam się sama do siebie, a po policzku spłynęła pojedyncza łza wzruszenia. Nie wiedziałam, jak to odebrać, ale dzięki temu łatwiej było mi podjąć decyzję. Cały dzień siedziałam jak na szpilkach. Odliczałam godziny, a potem minuty do zakończenia dnia pracy. Po wyjściu ostatniego pacjenta zerwałam się jak oparzona i ruszyłam na parking. Już miałam wsiadać do samochodu, gdy ktoś przytulił się do moich nóg. Spojrzałam w dół, a tam stał Arek. Na jego widok serce zaczęło mi bić dużo szybciej. Ukucnęłam i go przytuliłam.
- Co ty tu robisz? – spytałam malca.
- Tata mnie tu wysłał, bo sam się boi – odpowiedział ze szczerością w oczach.
- A gdzie jest twój tata?
- Tam z tyłu, za samochodem – mimowolnie się odwróciłam. Napotkałam zagubiony wzrok Mariusza i uśmiechnęłam się pod nosem.
- Czego się boisz? – zapytałam.
- No wiesz… Nie widzieliśmy się dwa miesiące, poza tym przecież Arek był tylko twoim pacjentem, głupio tak… Ale nie mogłem wytrzymać, musiałem zobaczyć twój uśmiech. Stwierdziłem, że Arkowi nie odmówisz – po tych słowach uśmiechnęłam się szeroko.
- Tobie też bym nie odmówiła – powiedziałam.
- W takim razie może… Może wpadniesz do nas na kolację? – zapytał nieśmiało.
- Dzisiaj? No, nie wiem…
- Proszę, proszę, proszę! – wykrzyczał radośnie Arek i zrobił minę jak kot ze Shreka.
- Niech wam będzie.
- To dzisiaj o dwudziestej u nas? – zapytał Mariusz.
- Może być – puściłam do niego oczko. Pożegnałam się z Arkiem i wsiadłam do samochodu.
***
         Pod ich domem byłam już kwadrans przed ósmą. Poprawiłam lekki makijaż i dziarsko ruszyłam do drzwi. Byłam ubrana w ciemnofioletową tunikę i obcisłe jeansy, na nogach miałam kozaki z kilkucentymetrowym obcasem. Na to wszystko zarzuciłam zimowy płaszcz. Drzwi otworzył mi Arek, uśmiechnął się słodko i gestem zaprosił mnie do środka. Po chwili dołączył do nas Mariusz, który zabrał ode mnie płaszcz i odwiesił go do szafy. Weszłam do salonu i zobaczyłam pięknie nakryty stół z trzema talerzami. Ja z Mariuszem siedzieliśmy po przeciwnych stronach stołu, a Arek pomiędzy nami. Po kilku minutach na naszych talerzach pojawiła się lazania i zaczęliśmy posiłek.
- Może napijesz się wina? – zapytał Mariusz.
- Nie, dziękuję. Przyjechałam samochodem – odpowiedziałam.
- Zawsze możesz wrócić taksówką – uśmiechnął się cwaniacko.
- Zawsze mogę zwalić na ciebie.
         Po chwili obok mojego talerza pojawił się kieliszek z czerwonym winem. Przez moment było sztywno. Nikt nie odważył się odezwać. Niezręczną ciszę przerwał Arek, który zaczął mi opowiadać o tym, jak sobie radzą bez mamy. Wyraźnie było widać, że obaj nie unikają tego tematu i się z nim pogodzili. Mały ponarzekał jeszcze na umiejętności kulinarne i bałaganiarstwo ojca, aby stwierdzić, że chce iść spać.
- Od kiedy ty tak wcześnie chodzisz spać? – zapytałam zdziwiona.
- Dziś jestem zmęczony, przepraszam. Sądzę, że mój tata wystarczająco się panią zajmie – powiedział Arek i ruszył schodami na piętro, a ja siedziałam z otwartą buzią, aby chwilę potem śmiać się do własnych myśli. Mariusz wrócił po kwadransie i ponownie usiadł naprzeciwko mnie.
- Czym go przekupiłeś? – zapytałam.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi – odpowiedział zmieszany.
- Dobra, niech ci będzie. Kolacja przepyszna, nie wiem, na co narzekał Arek – uśmiechnęłam się.
- A dziękuję, ale Arek ma na co narzekać. Może i lazania dobrze mi wychodzi, ale reszta to kulinarne dno – westchnął. – Brakuje mu matki – powiedział od niechcenia.
- Nic na to nie poradzimy. Sam widzisz, że jakoś sobie z tym radzi. To silny chłopak, odziedziczył charakter po ojcu.
- Może lepiej nie – zaśmiał się. – Byłby nie do zniesienia.
- Przestań, może i masz trudny charakterek, ale jesteś bardzo silny psychicznie. Niejeden facet na twoim miejscu by się poddał.
- Ja się poddałem… Poddałem się w marcu. Gdyby nie Marcin i to, że zmusił mnie do zawitania w twoim gabinecie… Nie wiem, co by z nami było. To wszystko dzięki tobie.
- To był początek. Ja ci wskazałam drogę, to ty i Arek ją przeszliście. Ja byłam tylko waszym przewodnikiem.
- Być może… Wiesz, nie wiem, jak ci to powiedzieć…
- Nic nie mów. Tylko się uśmiechnij – zacytowałam jego własne słowa.
Uśmiechnął się szeroko, przeniósł się na kanapę i poklepał miejsce obok siebie. Dołączyłam do niego. Siedzieliśmy, patrząc sobie w oczy. Żadne z nas nie chciało zakłócać tej harmonijnej ciszy. W pewnym momencie Mariusz złapał mnie za rękę, a moje serce zaczęło bić coraz szybciej. Przyciągnął mnie bliżej siebie, spojrzał w oczy, a potem bardzo delikatnie musnął moje usta. Gdy zauważył, że się nie opieram, jego ruchy stały się odważniejsze. Pocałunek był długi i namiętny. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo pragnęłam zasmakować jego ust.
***
 Zostałam u nich na noc. Długo rozmawialiśmy, jednak żadne z nas nie poruszało kwestii związku czy czegokolwiek. Mimo to dawaliśmy sobie do zrozumienia, że pragniemy czegoś więcej. To nie był jeszcze ten moment. Zasnęliśmy wtuleni w siebie.
Obudziły mnie hałasy dobiegające z kuchni. Ubrana w meczową koszulkę Mariusza zeszłam na dół. Arek był akurat w łazience, więc Mariusz na „dzień dobry” gorąco mnie pocałował. Gdy się od siebie oderwaliśmy, zauważyliśmy małego Wlazłego i triumfalny uśmieszek na jego twarzy.
- No nareszcie! – krzyknął uradowany, a my mieliśmy zdezorientowane miny.
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, a usłyszeliśmy dzwonek. Mariusz poszedł otworzyć drzwi, a ja z Arkiem zajęłam się śniadaniem.
- No pięknie! Wiesz, Mariusz, wszystkiego się po tobie spodziewałam… Ale żeby dziwki do domu sprowadzać?! – usłyszałam krzyki z salonu. Odwróciłam się i zobaczyłam jakąś kobietę w średnim wieku. Zorientowałam się szybko, że mówiła o mnie. – Co ty sobie wyobrażasz?! Ty masz dziecko! Wstydziłbyś się! Nawet rok nie minął od śmierci mojej córki, a ty takie cyrki odstawiasz! – kobieta dalej ciągnęła swój monolog, a do moich oczu zaczęły napływać łzy.
Mariusz stał jak zaczarowany, nie poruszył nawet oczami. Nie chciałam dłużej tego słuchać, ruszyłam na górę, ubrałam się i szybko zbiegłam na dół, gdzie kłótnia z teściową trwała w najlepsze.
- Agnieszka nie jest żadną dziwką! Poza tym darowałabyś sobie, tu jest dziecko! – krzyczał Mariusz.
- To jak wytłumaczysz to, że właśnie ucieka w popłochu? – zapytała z ironią.
         To były ostatnie słowa, jakie usłyszałam tamtego dnia z jej ust. Chwilę potem wybiegłam z domu Wlazłego i wsiadłam do samochodu. Z piskiem opon ruszyłam z trawnika. Na zewnątrz była mgła, co powodowało znaczne ograniczenie widoczności. Jechałam z dużą prędkością i jednocześnie zalewałam się łzami. Nagle zobaczyłam światła ciężarówki i usłyszałam głośne trąbienie. Potem była już tylko ciemność...

___________________________________

Koniec taki, a nie inny, bo tak, a nie inaczej.  Żadne to wyjaśnienie, ale tak właśnie kilka miesięcy temu postanowiłam zakończyć tę miniaturkę. Przecież nikt nie powiedział, że ona umarła, ba, nikt nie powiedział, że miała jakikolwiek wypadek. Sami dokończcie sobie tę historię. Jak chcecie. Szczęśliwie, nieszczęśliwie, na wpół szczęśliwie. Bo to od Was wszystko zależy. :)
Koniec z systematycznością na tym blogu. Dlaczego? Ano dlatego, że zapasy się skończyły, a ja cały swój wolny czas poświęcam jeśli już to historii Oliwii i Łukasza. Tam będzie systematycznie. A tu? Sporadycznie, jak mnie coś napadnie. Ale obiecuję, że będę tu mimo wszystko często wpadać.
Dwójeczka na oszukać-serce i tam mnie teraz częściej spotkacie. Ale pamiętajcie! Krótkie historie nadal będę pisać. Możecie podrzucać bohaterów, pomysły, będzie mi łatwiej. :D
Pozdrawiam, Commi.

20 komentarzy:

  1. Aj, aj, aj, aj. Lubię takie tajemnicze zakończenia, lubię wczytać się tak w Twoje historie. I lubię moje zakończenie Twojej historii, gdzie Maniek żyje sobie długo i szczęśliwie. ;)
    Szkoda, że już nie będę mogła co piątek czytać nowej miniaturki, ale mam nadzieję, że Twoje zapasy zaczną się powiększać i powrócisz do co tygodniowych publikacji. :) Teraz frunę na drugiego bloga, czytać kolejny rozdział.
    Weny, weny, weny. ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, czyli zakończenie otwarte, w moim Mariusz jest szczęśliwy i nie ma więcej problemów, oo tak. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam otwarte zakończenia, bo mogę sobie całą resztę dopowiedzieć i nikt nie kreuje mojej wyobraźni. Nie lubię Mariusza wspominałam już o tym, ale moja dalsza część tej historii to żyli długo i szczęśliwie :). Arek najbardziej mnie ujął w tym całym opowiadaniu. Szkoda, że zapasy się skończyły, miałam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale cóż w takim razie życzę weny i cierpliwie czekam, aż tu znów zawitasz :).

    OdpowiedzUsuń
  4. hmmm... w sumie fajnie, każdy dopracuje sobie takie zakończenie jakie będzie chciał :) jednak historia naprawdę fajna i wciągająca :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mając wolną rękę w dokończeniu tego opowiadania, zakończę je sobie szczęśliwie :) Teściowa Mariusza wyciągnęła zbyt pochopnie wnioski.. Najważniejsze, że Arek był szczęśliwy,no , i Wlazły również:)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Teraz to ja mam Cię ochotę wrzucić do Wisły, a jak nie do Wisły to do Warty! Co to ma być cholera jasna za zakończenie, co? Ja jeszcze nie jestem stara i chcę trochę pożyć, a ty mi z takim zakończeniem wylatujesz. Czy oni nie mogli żyć sobie razem? Być szczęśliwi? Arek by miał ''mamę''. ale nie musiała pojawić się teściowa i powiedzieć kilka słów za dużo. Jestem bardziej wściekła na tą teściową niż na Ciebie. Ale z racji tego, że każdy może zakończyć jak chce, to dla mnie żyją długo i szczęśliwie, ale musiałam wyrazić swój bulwers. Wiesz, dziś przeszłam na emeryturę:d Mam nadzieję, że zrozumiesz:D

    OdpowiedzUsuń
  7. Niestety, moja wyobraźnia podsunęła mi najgorsze zakończenie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiedziałam, że Mariusza ciągnie coś do Agi! I wiedziałam, że prędzej czy później po zakończeniu terapii, odwiedzi ją w gabinecie. Pani psycholog przypadła do gustu nie tylko siatkarzowi, ale też i małemu Arkowi. :) Fajnie się to wszystko zapowiadało: kolacja, wino, szczere rozmowy, wspólna noc, śniadanko... I tą jakże idylliczną, prawie "rodzinną" atmosferę zepsuło pojawienie się teściowej, która zbyt pochopnie oceniła Agnieszkę... A szkoda, bo chłopacy mogliby ułożyć sobie na nowo życie, Mariusz miałby u boku wspaniałą kobietę, a Arek "mamę"...
    Oczywiście, masz rację - ta historia wcale nie musi się kończyć tragicznie... I każdy może dopisać sobie jej zakończenie, ale w moich oczach powstał obraz tragedii i nieszczęścia... Ale na szczęście to tylko opowiadanie... ;) Achhh, te teściowe... Zawsze pojawiają się w nieodpowiednim czasie i nieodpowiednim miejscu... ;) :P

    pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  9. O matko z ojcem i córką, jak mogłaś zakończyć w takim momencie i do tego tak drastyczną sceną? Chyba nie chcesz uśmiercić jeszcze Agnieszki? Ja po prostu nie wiem, co by było gdyby Aga zginęła. Mariusz załamałby się ponownie, Arek zresztą też.

    Matka Pauliny to ma tupet.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Niesamowita historia. Jak dla mnie jedna z najlepszych. Właściwie cieszę się, że zakończyłaś ją tak, a nie inaczej. Moim zdaniem tak wyszło najlepiej. Świetna sprawa z wysłaniem Arka do niej :)Dobrze, że Mariusz wrócił :)
    Pozdrawiam, Enchanted ;*

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja sobie dopisałam sam inne zakończenie i zdecydowanie szczęśliwe.
    No A matka Pauliny to wiedziała kiedy się pojawić i jak się zachować. Mogła przynajmniej przy Arku zachować spokój.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  12. jej już tak dobrze było a tu takie coś.. ja tam jednak mam szczęśliwe zakończenie :) buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  13. I to się nazywa prawdziwy geniusz! Kiedy pozwala się czytelnikom, a wręcz nakazuje, aby ruszyli swoją wyobraźnię! ;D Miszczu! Składam pokłony! ^^

    OdpowiedzUsuń
  14. Teściowa Wlazłego przesadziła, ale baby są różne, takie jak ona też chadzają po tym świecie, tak się cieszyłam że Mariusz wreszcie zdobył się na odwagę by i po terapii małego nadal miec kontakt z Agnieszką, a Arek podczas tej kolacji mnie totalnie rozwalił, dzieciaki są takie pocieszne, przynajmniej te w opowiadaniach. A proszę bardzo mogę sama sobie dokończyć historię mi to nie przeszkadzam żyli długo i szczęśliwie a Aga po za kilkoma obrażeniami nic sobie nie zrobiła, Oooo :P

    OdpowiedzUsuń
  15. W końcu Mariusz się odważył się na jakiś krok który okazywał uczucia względem Agi to pojawiła się teściowa która za szybko wnioskuje. Jednak tak zwykle bywa z teściowymi które po stracie córki będą zięciowi wytykać każdą dziewczynę która pojawi się w jego życiu. Już była taka rodzinna atmosfera i Arek się cieszył, że w końcu udało mu się zeswatać ojca :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  17. Tak to czasem wygląda z teściowymi... Tylko pytanie, czy jej córka chciała by, żeby Mariusz i Arek całe życie byli sami, bez miłości kobiety i bez wsparcia jakie im daje? Chyba nie, więc nie powinna robić takich cyrków. Uwielbiam małego, bo rozłożył mnie na łopatki całą swoją osobą :D Jeśli mogę sobie dokończyć sama, to ja widzę ich jako dwójkę staruszków, opiekujących się wnukami, bo Aga z wypadku wyszła z mniejszymi i większymi obrażeniami, ale wyszła ;) Nie lubię ostatnio smutnych zakończeń, a poza tym, ci dwaj panowie ;) nie zasłużyli sobie, na stratę kolejnej kobiety ich życia :)
    Pozdrawiam, nulka :*

    OdpowiedzUsuń
  18. cześć :) jeśli chciałabyś zapoznać się z opowiadaniem z nutką tajemnicy to zapraszam Cię gorąco :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Moja wersja brzmi następująco: Wypadek miała, ale gdy była w szpitalu codziennie przy jej łóżku siedział Mariusz. Wybudziła się ze śpiączki i żyli sobie długo i szczęśliwie :D Bo obawiam się, że drugiego dramatu utraty bliskiej osoby Wlazły by nie zniósł;/

    OdpowiedzUsuń