Nienawidził świąt.
Nienawidził świąt w takim wydaniu, skomercjalizowanym, wyzutym ze wszelkiej
wyjątkowości, opartym na pieniądzach i tandetnych muzyczkach w centrach
handlowych. Gdyby mógł zmienić coś na świecie, zacząłby od podejścia ludzi do
świąt Bożego Narodzenia. Dla niego to ma być czas spokoju, wyciszenia,
spotkania z najbliższymi, a nie zebrania całej rodziny w wielkim salonie i
przekrzykiwania się, kto więcej zarobił w tym roku, kto osiągnął większy sukces
albo kto zamierza się wreszcie ustatkować. O tak, tego ostatniego nie cierpiał
najbardziej. Nie miał siły kolejny rok z rzędu odpowiadać na to jedno, kluczowe
dla całej rodziny pytanie: „Kiedy ty, Dawidku, w końcu znajdziesz dziewczynę?!
Jak tak dalej pójdzie to zostaniesz starym kawalerem!”. Zawsze przerażała go ta
rodzinna panika, wynikająca z faktu, że w wieku dwudziestu jeden lat nadal nie
był w żadnym poważnym związku. Ale to jeszcze nie czyni z niego starego
kawalera! A nawet jeśli? To czy świat na tym ucierpi? Czy on sam w ogóle na tym
ucierpi? Och, od tych wszystkich okropnych paplanin, ciotek, wujaszków i
kuzynów, zdecydowanie bardziej wolałby kolejny trening. A tu jak na złość, całe
święta ma wolne. „Och, czyż to nie cudowne?! Spędzisz z nami całe dwa dni,
synusiu!” - nadopiekuńcza matka tylko dolewała oliwy do ognia. Czuł, że to będą
kolejne iluzoryczne święta, że kolejny raz nie poczuje ich magii, o której
trąbią w tych wszystkich wigilijnych opowieściach.
Wracał właśnie z
porannego, wigilijnego treningu, na którym było więcej mówienia o planach na
święta, niż samego trenowania. Nawet dwudziestu, rosłym facetom udzielała się
ta atmosfera, a jemu nie. Nie potrafił tego zrozumieć. Nie miał ochoty jechać
do domu, wolałby przesiedzieć ten wolny czas na kanapie, gapiąc się w telewizor
i jedząc pizzę. Uznałby to chyba za pożyteczniejszy sposób spędzenia czasu, a
przynajmniej miałby z tego większą przyjemność. Gdy tylko wszedł do domu, udał
się do swojej sypialni, ponieważ był zbyt zmęczony, aby od razu wyruszyć w
podróż do rodzinnego Jasła, tym bardziej, że przecież nie miał na to ochoty.
Kilkadziesiąt minut drzemki jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Obudził się
zdezorientowany, spojrzał przerażony na zegarek, okazało się, że jest już
szesnasta trzynaście, a matka dzwoniła do niego jakieś jedenaście razy. Prędko
wstał z łóżka i pospiesznie zaczął się przebierać, dzwoniąc jednocześnie do
mamy. Piętnaście razy musiał ją przepraszać i obiecywać, że przybędzie jak
najszybciej. Dopiero wsiadając do samochodu, zdał sobie sprawę z tego, że zapomniał
kupić prezenty swoim młodszym braciom. W tej całej nienawiści do świąt zaszedł
aż tak daleko, że niechcący zabrał małym dzieciom przyjemność. Stwierdził, że i
tak dostaną mnóstwo prezentów, więc nawet nie zauważą, że przybył z pustymi
rękami. No, może tylko matka będzie przez całe święta krzywo na niego patrzyła.
Ostatecznie już nie kombinował, tylko chciał jak najszybciej dotrzeć do domu.
W połowie drogi musiał
jednak zajechać na stację, żeby zatankować, a przy okazji załatwić inne
potrzeby. Gdy przechodził obok damskiej łazienki usłyszał cienki i przeraźliwie
przejmujący szloch. Nie potrafił przejść obok niego obojętnie. Sądził, że to
może jakaś pracownica, ale przez lekko uchylone drzwi zobaczył, że nie ma
żadnego uniformu ani plakietki, więc musiała być kimś z zewnątrz. Kimś, kto
płacze w wigilię na stacji benzynowej. Sumienie i przekonania mówiły mu, że
nikt nie może w taki dzień płakać, a tym bardziej być sam. Wbrew wszelkim
konwenansom wszedł do damskiej toalety, jego oczom ukazała się piękna, brązowowłosa
dziewczyna o głębokich, zielonych oczach, to, że lśniły w nich łzy, tylko
dodawało im uroku. Spojrzała na niego zdziwiona i przerażona, on uśmiechnął się
przyjaźnie i wyciągnął do niej rękę, szepcząc: „Chyba nie będziesz tu siedziała
całą noc”. Sama nie wiedziała, co na nią tak podziałało, ale wstała, ujmując
dłoń nieznajomego chłopaka. Ostatecznie chyba przekonała ją wizja spędzenia
całej nocy w zimnej toalecie gdzieś na odludziu.
Zaprowadził ją do
samochodu, kazał usiąść na miejscu pasażera, a po trzech minutach przyniósł jej
ciepłą kawę.
- Nie wiem, czy wolisz z
cukrem, czy z mlekiem, więc przyniosłem oba – dodał z rozbrajającym uśmiechem,
podając jej papierowy kubek, wypełniony aromatyczną cieczą.
- Czy to jest porwanie? –
odezwała się po raz pierwszy, odkąd ją zobaczył. Znieruchomiał na dźwięk jej
głosu. Był tak delikatny, śpiewny, melodyjny, ciepły, a jednocześnie
przepełniony żalem, smutkiem i rozczarowaniem.
- Nie, no co ty! –
zaprzeczył, gdy tylko doszedł do siebie. – Po prostu… Po prostu usłyszałem twój
płacz i się przejąłem. Wiesz, w taki dzień jak ten nikt nie powinien być sam…
Pomyślałem, że może potrzebujesz pomocy… Ja… Sam nie wiem, dlaczego to
zrobiłem. – Mieszał się w zeznaniach, ale poczuł ulgę na widok bardzo
delikatnego, ledwie zauważalnego uśmiechu dziewczyny. W zasadzie mogło go wcale
nie być, ten uśmiech mógł być tylko wytworem jego wyobraźni opanowanej lękiem.
- Więc twierdzisz, że
otworzyłeś te drzwi z czystej chęci pomocy? Bez żadnych ukrytych zamiarów? –
dopytywała zdziwiona.
- Słowo harcerza! – Uniósł
dwa palce prawej ręki do góry, jakby faktycznie miał właśnie składać harcerską
przysięgę. – Jestem niewinny jak baranek na ofiarę! Naprawdę.
- Spokojnie, wierzę ci.
Nie wiem czemu, ale wierzę – stwierdziła, wlewając nieco ciepła do jego serca.
- Może ty mi teraz
powiesz, dlaczego tam siedziałaś i płakałaś… Nie chcę być wścibski, no ale
wiesz…
- Nie lubię świąt, po
prostu ich nienawidzę – wycedziła przez zęby, momentalnie stając się
zdenerwowana. – Mam dość tej szopki, nic więcej.
- Mam dokładnie tak samo!
Ta cała komercja mnie dobija, przeraża, odechciewa mi się żyć w takie święta!
- Sam widzisz… Nie
wytrzymałam już i nerwy mi puściły, ot co. Nie mogłam wytrzymać tej przeklętej
iluzji, bo to nie święta, to iluzja świąt.
Przytaknął delikatnie
głową, ale już nic nie mówił. Oboje pogrążeni w myślach, trwali w
nieprzeszkadzającej nikomu ciszy, która wręcz sprawiała im przyjemność. Czuli,
że nie muszą rozmawiać, by myśleć podobnie. Cisza ta trwałaby jeszcze długo,
gdyby nie gwałtowny ruch dziewczyny, która skończyła pić kawę.
- Ile jestem ci za nią
winna? – zapytała, wskazując na pusty kubek.
- Nic, uznajmy to za
prezent świąteczny – odparł bez zastanowienia.
- Cóż, w takim razie już
pójdę – oznajmiła. W sercu Dawida pojawiło się dziwne ukłucie. Nagle poczuł, że
nie może jej tak zostawić, że to nie może być koniec.
- Poczekaj! – krzyknął
delikatnie. – Ja… - podrapał się teatralnie w głowę, co teraz już na pewno
wywołało na jej twarzy lekki uśmiech. – Tak pomyślałem, że może spędzimy razem
Wigilię, skoro oboje nie lubimy świąt w takim wydaniu… Co ty na to?
- Widzę, że jechałeś do
rodziny – stwierdziła, wskazując na trasę, którą pokazywała nawigacja. – Mną
się nie przejmuj. Jedź do nich i spędź miło ten czas. Wesołych świąt –
powiedziała, uśmiechając się krzywo i pociągając za klamkę.
- Nie! Czekaj. Proszę! –
Zatrzymała się w pół kroku i odwróciła się do niego, patrząc wyczekująco. – Ja
wcale nie mam ochoty do nich jechać. Mam mieszkanie w Kielcach, moglibyśmy tam
pojechać i spędzić razem ten czas… - Spojrzała na niego spode łba, a on dopiero
wtedy zdał sobie sprawę z tego, jak głupio zabrzmiały jego słowa. – Nie, to nie
tak! Nie o to mi chodzi. Po prostu potrzebuję odmiany, nie mam siły co rok
powtarzać tego samego scenariusza, proszę, uwierz mi.
- Cóż, może jestem głupia,
ale zgoda, też nie mam siły się powtarzać. – Wsiadła ponownie do samochodu i
ruszyli w podróż powrotną.
Dryja napisał tylko sms-a
do matki z informacją, że nie dojedzie na Wigilię i żeby się nie przejmowali,
bo przygarnie go kolega z drużyny, i wyłączył telefon. Nie chciał być
zasypywany niekończącymi się pytaniami, błaganiami i życzeniami. Jechali w
ciszy, praktycznie ze sobą nie rozmawiając, ale, tak jak poprzednio, nie
przeszkadzało im to. Mieli wrażenie, że gdzieś w innym świecie porozumiewają
się ich myśli i to one przejmują ten wysiłek rozmowy. Na dziesięć minut przed
końcem podróży siatkarz uderzył otwartą dłonią w czoło.
- Stało się coś? –
zapytała dziewczyna.
- Właśnie sobie
przypomniałem, że w domu nie mam praktycznie żadnego jedzenia! Co ze mnie za
idiota. A teraz już wszystko pozamykane… Przepraszam… Wszystko zepsułem.
- Spokojnie, nie chwaląc
się, jestem mistrzynią w kuchni, potrafię zrobić coś z niczego.
Miała rację. Tylko dzięki
niej nie spędzili tego wieczoru nad suchym, starym chlebem. Z paczki makaronu,
kilku warzyw i sera zrobiła bardzo smaczne danie, które służyło im za wszystkie
dwanaście potraw wigilijnych. Ale zaczęli tradycyjnie, od opłatka, nie
potrafili pokonać tej tradycji.
- Droga… - zaczął Dawid,
ale zaraz się zatrzymał.- Właściwie to jak ty masz na imię? – zapytał, a zaraz
potem się roześmiał.
- Monika, drogi… A ty jak
masz na imię? – również lekko się zaśmiała.
- Dawid, droga Moniko.
Potem składali sobie
życzenia, błądzili jak dzieci we mgle, bo nic o sobie nie wiedzieli, ale ich
życzenia okazały się bardzo trafne, jakby znów gdzieś w odległej rzeczywistości
wymienili wszystkie swoje najskrytsze marzenia i myśli.
Siedzieli przy malutkiej
choince z kilkoma lampkami i jedli danie przyrządzone przez dziewczynę oraz
pili czerwone wino. Nie była to tradycyjna wigilia i oboje byli tego świadomi,
ale przecież potrzebowali odmiany, którą los ewidentnie im zafundował. Po
posiłku usiedli na kanapie i zaśmiewali się, oglądając po raz kolejny kultowego
„Kevina samego w domu”. Niewiele ze sobą rozmawiali, wystarczała im obecność
drugiego, żeby nie czuć się przytłoczonym tymi świętami, aby czerpać z nich
chociaż minimalną przyjemność. Około dwudziestej trzeciej Dawid zauważył, że
Monika zasnęła, opierając głowę o jego ramię. Uśmiechnął się pod nosem, a potem
bardzo delikatnie ją podniósł i zaniósł do swojej sypialni, a sam wrócił do
salonu, zgasił telewizor, choinkę i światło, a chwilę potem poszedł w jej ślady
i słodko spał.
Rano obudził się i dłuższą
chwilę mocno zastanawiał się nad tym, co się dzieje, zanim przypomniał sobie
wszystkie wydarzenia z wczorajszego dnia. Gdy tylko dotarły do niego wszystkie
informacje, ruszył w stronę swojego pokoju, aby sprawdzić, czy Monika istnieje
naprawdę, czy była tylko snem. Ale ona tam była naprawdę, w momencie jego
wejścia, ona akurat otworzyła oczy i pierwszym, co ujrzała, był jego szeroki,
niedowierzający uśmiech.
- Witaj, Moniko – szepnął,
nadal stojąc w drzwiach.
- Witaj, Dawidzie –
szepnęła, uśmiechając się lekko.
Po kilkunastu minutach
stali przed lodówką i dochodzili do wniosku, że z pustego to ani Salomon, ani
Monika nie naleje, więc jeśli nie chcą umrzeć z głodu, to muszą znaleźć jakiś
czynny sklep. Na szczęście gdzieś na drugim końcu Kielc były otwarte małe
delikatesy. Zrobili razem szybkie zakupy i wrócili, by przyrządzić, jakby nie
patrzeć, świąteczne śniadanie. W ich wydaniu była to jajecznica z boczkiem i
pomidorami. Ale nie zawartość posiłku była najważniejsza, tylko atmosfera w
jakiej się go spożywa. Co chwila posyłali sobie ukradkowe spojrzenia, rumienili
się, uśmiechali i tak w kółko. Praktycznie bez słów. Jak w niemym kinie. Tak,
można pomyśleć, że byli bohaterami jakiegoś starego, niemego filmu, któremu
towarzyszy tylko delikatna muzyka.
To wszystko uległo zmianie
wieczorem w pierwszy dzień świąt, gdy znów siedzieli przed telewizorem, otuleni
kocem, jednak w odpowiednim dystansie od siebie. Tę niepisaną umowę ciszy
wypowiedziała Monika, która zbliżyła się do Dawida, oparła głowę o jego ramię,
tak jak dnia poprzedniego. Dryja pomyślał, że znów zasnęła, ale zanim zdążył to
sprawdzić, ona zaczęła mówić.
- Wiesz, nie zawsze miałam
wstręt do świąt. Jako małe dziecko bardzo je lubiłam i faktycznie były dla mnie
magiczne, czerpałam z nich mnóstwo radości. Wyczekiwałam pierwszej gwiazdki,
zostawiałam ciastka dla świętego Mikołaja, śpiewałam kolędy, cieszyłam się tym
wszystkim, ale wiesz… Gdy miałam kilkanaście lat moi rodzice zginęli w wypadku,
wracając w wigilię z pracy. Od tamtej pory nienawidzę świąt. Spieszyli się do
mnie, spieszyli się, by zasiąść do świątecznego stołu, ale przed Panem Bogiem
nie zdążyli uciec. W Wigilię? Wyobrażasz to sobie? Umrzeć w Wigilię, coś
okropnego. Kilka lat spędziłam w domu dziecka, a gdy z niego wyszłam,
próbowałam sobie ułożyć życie, ale nic mi z tego nie wychodziło i tak o to
wylądowałam zapłakana na stacji benzynowej, gdzie mnie znalazłeś. Nawet nie
wiem, dlaczego ci to mówię.
Chłopak spojrzał na nią z
niedowierzaniem. Nie sądził, że tak delikatna dziewczyna, mogłaby znieść tyle
cierpienia i to w tak krótkim czasie. Wziął ją w ramiona i mocno przytulił, nie
potrafił wykrztusić z siebie ani słowa, trwali tak kilka minut, aż ona szepnęła
„Przepraszam” i chciała wstać, ale on jej nie pozwolił, złapał ją za rękę i
jeszcze raz zamknął w swoich silnych ramionach. Dziewczyna poczuła się
bezpieczna jak nigdy, choć praktycznie go nie znała, miała wrażenie, że wie o
nim wszystko i może mu stuprocentowo zaufać. Tę noc kanapa w salonie musiała
spędzić samotnie. Monika zasnęła wtulona w ramiona człowieka, którego znała
niecałe dwa dni. Było to dla niej dziwne, ale nie przejmowała się tym, chciała
być po prostu choć przez chwilę szczęśliwa, a przy nim tak właśnie się czuła.
W drugi dzień świąt Dawid
wyciągnął dziewczynę na spacer. Chciał podzielić się z nią swoją radością
życia, którą na co dzień emanował, tylko w święta robił się taki niemrawy.
Biegali po parku, rzucając w siebie śnieżkami, omijając bawiące się dzieci,
które uśmiechały się do nich oraz patrzących z pobłażaniem staruszków. Oni
istnieli tylko dla siebie nawzajem, cała reszta świata ich nie interesowała.
- Ulepimy dziś bałwana! –
zanuciła Monika. – No, chodź, zrobimy to!
-
Naprawdę? – zaśmiał się Dawid.
- No,
tak. Ulepimy! Takiego wielkiego bałwana jak ty! Jesteś idealnym pierwowzorem! –
zaśmiała się, puszczając do niego oczko.
-
Chodziło mi o tę piosenkę. Byłaś na tym w kinie? – zapytał.
- Cóż… -
pokręciła bezradnie głową. – Szukałam atmosfery świąt na wszelkie sposoby.
-
Popatrz, to zupełnie tak jak ja. – Podszedł do dziewczyny od tyłu i ją
przytulił. Gdy ona napawała się jego oddechem przy swoim uchu, on natarł jej
całą twarz śniegiem.
- O nie!
Ty bałwanie! – krzyknęła, otrzepując twarz ze śniegu. – Masz przekichane! Niech
no ja cię dorwę!
I tak
zaczęła się kolejna bieganina po parku, a bałwana i tak nie ulepili.
Najwyraźniej wystarczył im ten jeden, w postaci Dawida.
Po
kolacji po raz kolejny usiedli na kanapie, tym razem od razu wtuleni w siebie
nawzajem. Oglądali jakąś komedię romantyczną, ale żadne z nich nie było zbyt
zainteresowane akcją filmu. Dawid wpatrywał się w sufit i chyba szukał na nim
plam, których musiałby się pozbyć po nowym roku. Monika natomiast podziwiała
zielony, zdrapany lakier na swoich paznokciach. W pewnym momencie oboje
przerwali te pasjonujące zajęcia i spojrzeli sobie w oczy. Pragnęli tego
samego, choć wiedzieli, że to nie ma żadnego sensu. Ale czy miłość ma
jakikolwiek sens? Nie jest przecież wytworem naszego umysłu, lecz serca.
Ich usta
złączyły się w bardzo delikatnym i czułym pocałunku, ich faktura doskonale do
siebie pasowała, jakby od zawsze były dla siebie stworzone, sobie przypasowane,
jak puzzle. Nie poprzestali na jednym pocałunku, to był tylko początek ich
dzikiego i namiętnego tańca, który z każdą chwilą stawał się coraz odważniejszy
i odważniejszy. Nie przewidzieli chyba jednak aż takiego rozwoju wydarzeń.
Dawid w pewnym momencie złapał Monikę w swoje ramiona i zaniósł ją do sypialni.
Położył na łóżku, a potem długo się jej przyglądał, jakby oczekując zgody lub
jej braku. Ona spojrzała na niego wyzywająco, a to był dla niego sygnał do
działania. Całował jej szyję, dekolt, ręce, jednocześnie rozpinając jej bluzkę.
Ona pozbyła się jego T-shirtu. Jej oczom ukazała się cudownie wyrzeźbiona
klatka piersiowa, którą kilka dłuższych sekund podziwiała z niewypowiedzianym
zachwytem. Dawid uśmiechnął się zawiadiacko i namiętnie ją pocałował. Powoli
pozbywali się nawzajem swoich ubrań, ich usta co chwila spotykały się i
rozstawały ponownie. To była jedna z najwspanialszych nocy w ich życiu. Zasnęli
nadzy i wtuleni w siebie, pragnąc by to trwało wiecznie, choć nie ma żadnego
sensu.
Rano
Dawida obudził zapach kawy. Otworzył oczy, licząc, że napotka przed nimi
uśmiech Moniki, ale zobaczył tylko kawę ze stacji benzynowej, identyczną, jaką
on dał jej wtedy w samochodzie, a obok niej leżała kartka. „Dziękuję Ci za te święta. Sprawiłeś, że nie
były iluzją. Twoja Monika…” I tylko ta kartka utwierdzała go w przekonaniu,
że sama Monika nie była iluzją, bo przecież mógłby odnieść takie wrażenie. Rwał
sobie włosy z głowy i zastanawiał, dlaczego uciekła. Bił się w pierś, sądząc,
że to wszystko przez niego i tę noc, że to wszystko działo się za szybko.
Chciał wstać i biec na poszukiwania dziewczyny, ale zadzwonił dzwonek…
Otworzył
oczy, spojrzał na zegarek… Była szesnasta trzynaście, a dzwonek uparcie
dzwonił. Podszedł do drzwi, w których stał kurier z jakąś przesyłką. Podpisał
pokwitowanie i wrócił do pokoju. Spojrzał jeszcze raz na zegarek, szesnasta
piętnaście. Na kalendarz, dwudziesty czwarty grudnia, Wigilia. Ale… Więc Monika
była snem? Te całe święta były iluzją? Najlepsze święta w jego życiu były
wytworem jego mózgu? Usiadł bezradny na łóżku i wpatrywał się w sufit. Kolejny
raz zadzwoniła matka, tym razem odebrał. „Tak, mamo, za dwie godziny będę,
przepraszam” – wybąkał do słuchawki i wstał z łóżka, licząc, że jego sen był
proroczy.
_________________________
Wesołych świąt, kochani. Jak widać w te święta cuda się zdarzają i nawet Commi przemawia blogowym głosem. Znów wpadam na chwilę, żebyście o mnie nie zapomnieli.
Szczęścia, spełnienia marzeń i mnóstwa radości za równo dla sceptyków jak i zachwyconych tymi świętami.
Wasza Commi.
Pierwsza <3
OdpowiedzUsuńWiesz, kochanie że kocham to opowiadanie, chociaż nie umiałam wyłączyć wyobraźni :*
UsuńDryja <3 A w połączeniu z Moniką... Awwww *____*
Jeszcze mi się teraz przypomniało.
Usuń"Twoja Monika" w liście brzmi super! Pamiętasz, co ci mówiłam ostatnio o liście? No, właśnie!
Już znikam.
Ej ale Dryja nie grzeszy intelektem :P
UsuńHm... Może Dawidy tak mają!
UsuńMejbi ale serio miałam nieprzyjemność poznać pana jak jeszcze w polibudzie grał
UsuńE tam, chociaż urodą nadrabia. Ja bym go wzięła, encyklopedię i trochę życia do łba, a potem idealny facet! Tylko że ja do Dawidów już uraz mam, chyba by nie wyszło.
Usuńłał, jaki plot twist! mi się bardzo podobało, cieszę się, że wpadłaś chociaż na chwilę. wesołych!
OdpowiedzUsuńŻe też Dawidowi musiała się tylko przyśnić takie Święta. A może rzeczywiście ten sen okaże się proroczy ;)
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt ;)
A mogło być tak pięknie a to tylko sen. Też czasami tak mam ze się budzę i zastanawiam sie czy to wydarzyło się naprawdę czy tylko mi się śniło. Przyznam się bez bicia że Dryję musiałam wygooglować a to tylko świadczy o tym że siatkówka u mnie niestety zeszła na totalnie drugi plan o ile nazwisko jeszcze znajome, to wygląd nijak. (teraz już wiem) Mi tez ten okres przedświąteczny jakoś radość nie przyniósł, sama nie wiem może to przychodzi z wiekiem, a może jest zależne od wydarzeń jakie dzieją się w naszym życiu. Nie będę tego analizować bo żaden ze mnie myśliciel. ciesze się że wracasz tutaj co jakiś czas z czymś nowym, że chcesz się z nami dzielić tym co podsyła twoja wyobraźnia
OdpowiedzUsuńTo było za piękne na rzeczywistość ;) Maminsynkowaty Dejwid? To by się chyba nawet z rzeczywistością zgadzało. Ma trochę racji w tej całej komercjalizacji świąt. Tylko że magię świąt trzeba umieć znaleźć. Jak piękno w Łodzi. Przepiękny prezent na święta :) Cieszę się że przypomniałaś o sobie na blogosferze. Mam nadzieję że jeszcze tak wrócisz :) Najfajniejszego zdrowia i dużo odpoczynku na te święta :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że sen Dawida okaże się proroczym :)
OdpowiedzUsuńSuper, że wpadłaś na chwilkę z jak zwykle cudowną historią! ;)
OdpowiedzUsuńBuuu.. Dlaczego to tylko sen? ;P
Pozdrawiam ;*
Puk puk
OdpowiedzUsuńKto tam?:P
Usuń