29 listopada 2012

HISTORIA DZIEWIĄTA cz. 1



HISTORIA DZIEWIĄTA
„Cierpienie jest solą życia”
 Część 1


         W dzieciństwie sądziłam, że psycholog to człowiek, który ma za mało swoich problemów i bierze na swoje barki kłopoty innych. Widziałam, ile czasu i energii moja matka poświęciła na pomoc innym. Jako nastolatka zapierałam się przed tym zawodem rękami i nogami. Nie chciałam, żeby moje dzieci żyły w poczuciu odrzucenia tak jak ja.
         Dziś sądzę, że psycholog to człowiek, który często nie radzi sobie ze swoimi problemami, dlatego woli zajmować się kłopotami obcych ludzi. Wiem, ile czasu i energii poświęcam na pomoc innym. Rozumiem też, dlaczego moja matka tak bardzo kocha ten zawód.
***
         Było ciepłe i słoneczne piątkowe popołudnie. Marzec wyjątkowo rozpieszczał nas ilością prawdziwie wiosennych dni, drzewa kwitły, kwiaty ubarwiały łódzkie trawniki, a wokół unosiła się miłość. Z mojego gabinetu właśnie wychodził ostatni pacjent, który był umówiony na terapię. Marzyłam o tym, żeby w końcu znaleźć się w kawiarni na Piotrkowskiej i wyjaśnić wszystkie nieporozumienia, które pojawiły się w moim związku z Filipem. Miał do mnie żal, że aż tyle czasu poświęcam swojej pracy. Rozumiałam go, ale nie mogłam na to nic poradzić. Może nie chciałam? Tym razem wierzyłam jednak, że dojdziemy do jakiegoś kompromisu.
         Już zakładałam płaszcz i sięgałam po torebkę, gdy do gabinetu weszła pani Basia. Starsza, miła kobieta, która była moją sekretarką. Dzięki niej mogłam skupić się wyłącznie na sprawach związanych z problemami psychicznymi moich małych pacjentów.
- Pani Agnieszko… - zaczęła.
- O, nie! Przepraszam, ale ja już na dziś skończyłam. Proszę powiedzieć, że zapraszam w poniedziałek – posłałam jej ciepły uśmiech.
- Ale to chyba nie może czekać – ciągnęła dalej.
- Pali się mój dom? Wali budynek, w którym pracuję? Chyba nie, więc wszystko inne może poczekać do następnego tygodnia.
- Ale ten pan bardzo nalega na spotkanie w tej chwili.
- Jeśli nie jest to prezydent, to nie ma mowy – zaśmiałam się. – Naprawdę mi przykro. Proszę mu powiedzieć, żeby przyszedł w poniedziałek. Ja już jestem spóźniona.
         Chciałam już wychodzić i czym prędzej ruszyć w stronę parkingu, ale na krześle w mojej poczekalni siedział zasmucony prawie dwumetrowy mężczyzna. Gdy koło niego przeszłam, spojrzał na mnie błagalnie, a pani Basia wypowiedziała bezgłośne: „To poważne”.
- Ja wiem, że pani już skończyła pracę na dziś, ale naprawdę nie mogę tu przyjechać w przyszłym tygodniu, praca mi na to nie pozwala. Proszę tylko o chwilę rozmowy, tylko pani może mi pomóc – powiedział mężczyzna.
Filip i moje problemy zeszli na dalszy plan. Liczył się tylko wielki zagubiony siatkarz. Tak, to był siatkarz. Wiedziałam, kim jest, ale postanowiłam się nie wychylać. O jego problemach huczała cała Polska. Trzy miesiące wcześniej w wypadku zginęła jego żona, a on został sam z synem. Teraz jeszcze przegrał finał Ligi Mistrzów. Faktycznie, mógł czuć się podłamany.
- Dobrze, niech będzie. Zapraszam do siebie – wskazałam na gabinet. – A pani może już wracać do domu – uśmiechnęłam się do pani Basi. – Ja wszystko pozamykam, wnuki czekają – dodałam i weszłam do gabinetu. Napisałam krótkiego SMS-a do Filipa i wyłączyłam telefon. Usiadłam za biurkiem, a mężczyzna po drugiej stronie.
- Bardzo dziękuję, że poświęca mi pani swój czas. To naprawdę poważna sprawa… Mówią, że pani jest dobra – mówił z nadzieją w głosie.
- Możliwe. Zacznijmy od początku. Może najpierw się pan przedstawi?
- Nie zna mnie pani? – w jego oczach pojawiło się zdziwienie, ale jednocześnie coś mówiło mi, że dla niego łatwiej byłoby, gdybym go nie znała. Nie zaszkodzi trochę ponaginać rzeczywistości.
- Niby skąd miałabym pana znać? – zapytałam zdziwiona.
- Nie, nieważne. Jestem Mariusz Wlazły – przedstawił się i podał mi dłoń.
- Agnieszka Więckowska, miło mi – odwzajemniłam ten gest. – Więc o co chodzi? – zapytałam po chwili.
- Widzi pani… - słowa ledwo przechodziły mu przez gardło. – Moja żona… Trzy miesiące temu zginęła w wypadku, a mój syn nie może sobie z tym poradzić. Na dodatek mam taką pracę, że trudno mi się nim cały czas zajmować. Zamknął się w sobie, nie chce chodzić do przedszkola, bywa agresywny…
- Śmierć któregoś z rodziców to zawsze cios dla małego dziecko. Gdzie pan pracuje? – w tym momencie uwierzył, że nie mam pojęcia o jego pracy.
- Jestem siatkarzem w drużynie z Bełchatowa. Codzienne treningi, wyjazdy, mecze… Rozumie pani, staram się, jak mogę, ale Arek dużo czasu spędza z dziadkami… Nasz kontakt znacznie osłabł.
- Czego pan ode mnie oczekuje?
- Nie rozumiem…
- Wie pan, gdy przychodzi się do dziecięcego psychologa, trzeba mieć jasno sprecyzowane oczekiwania.
- Chciałbym, żeby wrócił mój dawny, wesoły syn. Chciałbym, żeby jakoś poradził sobie z tą tragedią.
- Na to potrzeba czasu, ale myślę, że mogę mu jakoś pomóc. Jedna sesja w tygodniu powinna wystarczyć.
- Bardzo dziękuję. Pieniądze nie mają znaczenia. Niech pani zrobi wszystko, co w pani mocy.
- Spokoju duszy nie można kupić. Sama niczego nie zdziałam, potrzebuję pańskiej pomocy.
***
- Agnieszka, kiedy ty w końcu przejrzysz na oczy?! – wychodziłam właśnie z mieszkania, kiedy naskoczył na mnie Filip. W marcu ze sobą zamieszkaliśmy, żeby mieć więcej czasu dla siebie, ale to niewiele zmieniło w jego podejściu do mojej pracy.
- O co ci chodzi? – zapytałam podirytowana.
- Ty ostatnio prawie w ogóle nie wychodzisz z pracy! A dzieciak Wlazłego jest ważniejszy ode mnie! Dla niego zawsze potrafisz znaleźć czas!
- Przestań tak mówić. Arek to taki sam pacjent jak każdy inny.
- Tak? Jakoś do innych pacjentów nie latasz na wizyty domowe!
- Nic nie poradzę na to, że jego ojciec ma taką pracę, a nie inną.
- A jedź sobie do tego Wlazłego, niech dalej robi z siebie ofiarę losu.
- Jesteś okrutny! – krzyknęłam i zatrzasnęłam drzwi.
         Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w stronę Bełchatowa. Nad Arkiem pracowałam już dwa miesiące, przyszedł czas na konfrontację z ojcem. Mały rozumiał odejście swojej matki i jakoś się z nim pogodził, a jego zachowanie było spowodowane strachem, że straci również ojca. Z moich obserwacji wynikało, że Wlazły poświęca mu zbyt mało czasu i dziecko powoli traci poczucie bezpieczeństwa, które w takiej sytuacji jest niezbędne do dalszego życia.
         Dojechałam pod wskazany adres, a przy furtce już stał Arek, który powitał mnie ciepłym uśmiechem, lecz po chwili jego mina uległa wyraźnemu skwaszeniu. Nigdy nie patrzę na pacjentów jak kobieta, ale mały Wlazły budził we mnie instynkty macierzyńskie. Chciałam go przytulić i obiecać, że będzie dobrze, jednak etyka zawodowa mi tego zabraniała.
         Usiedliśmy we trójkę w salonie, a ja poczułam się wyjątkowo niezręcznie. Wizyty domowe nie należą do zadań psychologa, ale trudno było znaleźć inne wyjście z tej sytuacji.
- Zanim przejdziemy do bezpośredniej konfrontacji, chciałabym porozmawiać z panem sam na sam. W innym wypadku możemy się potem źle zrozumieć – zwróciłam się do Wlazłego.
- Tak, oczywiście – odpowiedział, a potem wysłał Arka do swojego pokoju. – O co chodzi? – zapytał.
- Z moich obserwacji wynika, że Arek powoli traci poczucie bezpieczeństwa. Możliwe, że mały czuje się tak, jakby stracił nie tylko matkę, ale również ojca. Wydaję mi się, że poświęca mu pan za mało czasu… Nie chcę tutaj nikogo osądzać, lecz tak to wygląda…
- Chyba ma pani rację… To wszystko przez moją pracę…
- Ja bym tutaj nie zwalała wszystkiego na pracę, ale najpierw przejdźmy do konfrontacji.
         Ta wyszła całkiem pomyślnie. Arek wydawał się być zadowolony, że ojciec poświęca mu swoją uwagę i zapewnia o tym, że zawsze jest do jego dyspozycji. Mimowolnie się uśmiechnęłam, gdy kilkuletni chłopczyk zasnął w ramionach swojego ojca. Wlazły poszedł na górę, aby położyć małego do łóżka, a ja zaczęłam się ubierać.
- Mogę zrobić coś, żeby poczuł się bardziej bezpieczny? – zwrócił się do mnie.
- Teraz ma pan trochę wolnego… Proszę z nim gdzieś wyjechać, zmienić otoczenie, zająć się tylko nim. Pokazać, że jest najważniejszy.
- Dziękuję… - wyszeptał, a w jego oczach pojawił się smutek.
- Wiem, że jest panu ciężko, ale warto się starać dla niego… A jeśli kiedykolwiek poczuje pan, że nie daje rady, może pan do mnie zadzwonić. Potrafię też pomagać takim rosłym bykom jak pan. Każdy z nas ma w sobie trochę dziecka, a ludzka psychika nie ma przede mną tajemnic. Zapewniam również, że potrafię spojrzeć na człowieka, jak człowiek, a nie jak psycholog – uśmiechnęłam się i wyszłam z domu Wlazłego.

_______________________

Wlazły dla Repugnance. :) (Bo podobno lubi z nim historie). Oczywiście ciąg dalszy nastąpi. Moja głupota nie zna granic. Ale mimo wszystko dodaję, choć dawno temu pisane, choć bez sensu i w ogóle fuu. Wiecie, już miałam znikać i robić sobie długą przerwę, ale kilka rozmów, komentarzy i jakoś wracają chęci. Krótkie stoją w miejscu, choć powstał Grześ K., więc powoli wszystko się kończy. Ale wiecie, jak to ze mną jest. Straszę, straszę, a potem i tak wychodzi na Wasze. Na razie trzy tygodnie z Wlazłym. A jest ktoś, kto oczekuje startu oszukac-serce? Jeśli tak - pochwalcie się, a może pojawi się tam coś w niedalekiej przyszłości.
Koniec z rozwodzeniem się pod kolejnymi odcinkami opowiadań! Teraz moje wywody przeczytacie TUTAJ a tam nie tylko o siatkówce, zresztą jak ktoś zainteresowany to odnajdzie dział o blogu i wszystko zrozumie.
Dodałam dziś, bo jutro noc z Bondem w szkole. I znowu nie będę spała. Życie.
Pozdrawiam, Commi.

19 komentarzy:

  1. Biedny Mariusz, biedny Arek, współczuję obu. Mam nadzieję, że im Agnieszka pomogła dostatecznie, ale w sumie wiem, iż się jeszcze spotkają. Tylko co z tego wyniknie. Filip jest otumaniony i już go nie lubię, zazdrośnik jeden zapyziały.
    Pozdrawiam i czekam na następny :D

    OdpowiedzUsuń
  2. podoba mi się, bardzo mi się podoba. piszesz o moim autorytecie, więc poświęcę na czytanie jeszcze więcej uwagi :)
    ja oczekuję startu oszukac-serce :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj trudny zawód ma bohaterka, bo zrozumieć wnętrze człowieka i jeszcze mu pomóc to nie lada wyzwanie ;) ja czekam na start nowego opowiadania!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Z jednej strony mam wrażenie, że będzie smutno, ale z drugiej, że aż ta źle nie będzie. Aga nie ma przed sobą łatwego zadania, tym bardziej, że chyba Arek zaczyna się do niej przywiązywać...

    OdpowiedzUsuń
  5. Filip nie rozumie jej potrzeby pomagania. Nawet chyba nie stara się zrozumieć. A powinien przynajmniej spróbować, jeśli ją kocha.
    Szkoda mi Mariusza i małego Arka. Obydwoje bardzo cierpią i muszą się uporać ze stratą kochanej możny i matki. Łatwo im nie będzie, ale przecież mają Agnieszkę, która im pomoże.

    Pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
  6. Podoba mi się to opowiadanie, zdecydowanie mi się podoba, chociaż nie pochwalam tego, że uśmierciłaś Paulinę, bowiem to moja ulubiona żona siatkarza... co do samej treści jest pomysł, ciekawe jak zakończysz tę historię.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejku jak ja nie lubię czytac o takich rzeczach... w sensie, że ktoś zostaje uśmiercany. Podoba mi się. Te terapie wydają się byc przydatne, skoro Arek już powoli widzi zainteresowanie ojca. Martwi mnie tylko Filip, który naskakuje na bohaterkę, robiąc jej wyrzuty... Mam nadzieję, że nie będzie mi dane czekac długo na kolejną częsc;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Lubię opowiadania z Mariuszem, choć w realu za nim nie przepadam, Aga to złota kobieta, nie każdy odstawił by swoje życie prywatne na bok by móc pomóc komuś innemu, nawet jeżeli to tylko kwestie zawodowe, Filip tego nie rozumie, ok może być zły, ale niech nie zachowuje się jak smarkacz. Szkoda mi Arka i Mariusza, dla obojga to trudna sytuacja, Aga im pomoże czuję to. Nowe opowiadanie ja jestem na wielkie i jednogłośne TAK!

    OdpowiedzUsuń
  9. No i co ja mam napisać? Każda Twoja historia doprowadza mnie do obłędu! :)
    Wlazły i pani psycholog? może być baaardzo ciekawie ;)

    pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Szampon, :D Osobiście nic do niego nie mam , ale wiem, że wiele osób za nim nie przepada.
    Strata mamy dla trzy letniego dziecka, to cios. Dzieci zawsze , albo zazywczaj inaczej reagują na stratę bliskiej osoby niż dorośli. Dzieci bardzo często zamykają się w sobie i jak napisałaś boją się, że odejdzie też od nich drugi z rodziców. Mam nadzieję, że Agnieszka będzie miała dobry wpływ na Mariusza i Arka. Już widać, że dzięki niej Arek się zmienił. Są postępy. A jak to mówią małymi kroczkami do celów, teraz Mariusz musi się starać poświęcać swojemu synkowi jak najwięcej czasu, bo mały teraz, bardzo potrzebuje ojca. Bardziej niż kiedykolwiek.

    OdpowiedzUsuń
  11. Mariusz tylko w świecie realnym czasami działa mi na nerwy, ale tutaj mam go ochotę przytulić i powiedzieć, że wszystko się jakoś ułoży. Śmierć rodzica jest ciosem wycelowanym w serce nie zależnie od wieku. Dzieci to może i przeżywają dużo bardziej. Mam nadzieje, że Arek zrozumie, że tata nigdzie nie odejdzie i w końcu będzie takim jak kiedyś wesołym chłopcem :)

    OdpowiedzUsuń
  12. O, Mariusz! Zgadzam się z Kristen, mi też działa na nerwy, ale tutaj jest całkiem spoko. Ciekawa jestem dalszej części, niech zgadnę, zaprzyjaźnią się ze sobą?

    Piątka na when-the-sun-goes-downstairs.blogspot.com , serdecznie zapraszam:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Początek intryguje, już teraz chciałabym wiedzieć co tam jeszcze urodziło się w Twojej wyobraźni. Do Mariusza nie pałam sympatią, a nawet mogłabym rzec, że go nie lubię jako zawodnika, bo jako człowieka nie znam, ale tutaj podoba mi się to jak go wykreowałaś. Wzbudza moją sympatię. Dlatego z wielką chęcią zagłębie się w dalszą część i chętnie dowiem się jak będą dalej wyglądały relację pani psycholog z siatkarzem :).

    OdpowiedzUsuń
  14. A ja dla odmiany lubię Mariusza i w opowiadaniach i w rzeczywistości (choć spotkać go osobiście okazji nie miałam, ale chodzi mi tutaj o wywiady itd). Dziękuję bardzo, że dla mnie opowiadanie z nim! :D
    Co do samej treści: moja miniaturka z Wlazłym może praktycznie rzecz biorąc wylądować w koszu, bo była bardzo podobna do twojej :C Ale ja ją jeszcze jakoś przerobię! Sam pomysł jest świetny, podoba mi się podejście Agnieszki do jej pracy, choć zakładam, że dla Filipa nie jest łatwy.
    Czekam na kolejną część z niecierpliwością.
    Weny, weny, weny na kolejne opowiadania :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Wlazły to wg mnie pozytywna postać, i ukazanie go w takim świetle jest niezwykle trudne.. Jednak poradziłaś sobie z tym świetnie. Myślę, że i Arek odzyska dawny spokój i radość :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Pojawił się nowy rozdział na greens-art-handmade.blogspot.com , z przyjemnością zapraszam:)

    OdpowiedzUsuń
  17. Ja osobiście nie darzę Wlazłego sympatią z wiadomych względów do których już nie warto wracać, ale tutaj jest mi go szkoda, tak po ludzku. Mężczyzna jak zostaje sam z małym dzieckiem t się gubi, bezwzględu na toj jaką ma pomoc.

    OdpowiedzUsuń
  18. Cała moja antypatia do osoby Wlazłego, którą darzę go w realnym świecie w tym opowiadaniu znika. Przedstawiłaś go tu jako człowieka, który nie może poradzić sobie z odejściem żony, a przy okazji musi się zmierzyć z problemem utraty matki przez synka. Nie wiedziałabym co mu poradzić. Jakich słów używać, żeby znów zaczął wierzyć, że będzie dobrze. Przecież Arek jest jeszcze malutki. Nie powinny takie chwila dotykać kilkuletnich chłopców. Nie dziwię się, że Mariusz szukał pomocy u specjalisty. Przecież ciężko żyje nam się z utratą bliskiej osoby, a co dopiero jeśli to małemu dziecku umiera matka.
    Dobrze, ze spotkali ją na swojej drodze. Mam nadzieję, że pomoże zarówno Arkowi, jak i Mariuszowi :)
    Pozdrawiam :***

    http://marzen-gorzki-smak.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja tam też bardzo pana W. lubię :) Nasza bohaterka ma przed sobą cholernie trudne zadanie, ale wierzę, że podoła. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń