HISTORIA DZIEWIĄTA
„Cierpienie jest solą życia”
Część 1
W
dzieciństwie sądziłam, że psycholog to człowiek, który ma za mało swoich
problemów i bierze na swoje barki kłopoty innych. Widziałam, ile czasu i
energii moja matka poświęciła na pomoc innym. Jako nastolatka zapierałam się
przed tym zawodem rękami i nogami. Nie chciałam, żeby moje dzieci żyły w
poczuciu odrzucenia tak jak ja.
Dziś
sądzę, że psycholog to człowiek, który często nie radzi sobie ze swoimi
problemami, dlatego woli zajmować się kłopotami obcych ludzi. Wiem, ile czasu i
energii poświęcam na pomoc innym. Rozumiem też, dlaczego moja matka tak bardzo
kocha ten zawód.
***
Było
ciepłe i słoneczne piątkowe popołudnie. Marzec wyjątkowo rozpieszczał nas
ilością prawdziwie wiosennych dni, drzewa kwitły, kwiaty ubarwiały łódzkie
trawniki, a wokół unosiła się miłość. Z mojego gabinetu właśnie wychodził
ostatni pacjent, który był umówiony na terapię. Marzyłam o tym, żeby w końcu
znaleźć się w kawiarni na Piotrkowskiej i wyjaśnić wszystkie nieporozumienia,
które pojawiły się w moim związku z Filipem. Miał do mnie żal, że aż tyle czasu
poświęcam swojej pracy. Rozumiałam go, ale nie mogłam na to nic poradzić. Może
nie chciałam? Tym razem wierzyłam jednak, że dojdziemy do jakiegoś kompromisu.
Już
zakładałam płaszcz i sięgałam po torebkę, gdy do gabinetu weszła pani Basia.
Starsza, miła kobieta, która była moją sekretarką. Dzięki niej mogłam skupić
się wyłącznie na sprawach związanych z problemami psychicznymi moich małych
pacjentów.
- Pani Agnieszko… - zaczęła.
- O, nie! Przepraszam, ale ja już na dziś
skończyłam. Proszę powiedzieć, że zapraszam w poniedziałek – posłałam jej
ciepły uśmiech.
- Ale to chyba nie może czekać – ciągnęła dalej.
- Pali się mój dom? Wali budynek, w którym
pracuję? Chyba nie, więc wszystko inne może poczekać do następnego tygodnia.
- Ale ten pan bardzo nalega na spotkanie w tej
chwili.
- Jeśli nie jest to prezydent, to nie ma mowy –
zaśmiałam się. – Naprawdę mi przykro. Proszę mu powiedzieć, żeby przyszedł w
poniedziałek. Ja już jestem spóźniona.
Chciałam
już wychodzić i czym prędzej ruszyć w stronę parkingu, ale na krześle w mojej
poczekalni siedział zasmucony prawie dwumetrowy mężczyzna. Gdy koło niego
przeszłam, spojrzał na mnie błagalnie, a pani Basia wypowiedziała bezgłośne:
„To poważne”.
- Ja wiem, że pani już skończyła pracę na dziś,
ale naprawdę nie mogę tu przyjechać w przyszłym tygodniu, praca mi na to nie
pozwala. Proszę tylko o chwilę rozmowy, tylko pani może mi pomóc – powiedział
mężczyzna.
Filip i moje
problemy zeszli na dalszy plan. Liczył się tylko wielki zagubiony siatkarz.
Tak, to był siatkarz. Wiedziałam, kim jest, ale postanowiłam się nie wychylać.
O jego problemach huczała cała Polska. Trzy miesiące wcześniej w wypadku
zginęła jego żona, a on został sam z synem. Teraz jeszcze przegrał finał Ligi
Mistrzów. Faktycznie, mógł czuć się podłamany.
- Dobrze, niech będzie. Zapraszam do siebie –
wskazałam na gabinet. – A pani może już wracać do domu – uśmiechnęłam się do
pani Basi. – Ja wszystko pozamykam, wnuki czekają – dodałam i weszłam do
gabinetu. Napisałam krótkiego SMS-a do Filipa i wyłączyłam telefon. Usiadłam za
biurkiem, a mężczyzna po drugiej stronie.
- Bardzo dziękuję, że poświęca mi pani swój czas.
To naprawdę poważna sprawa… Mówią, że pani jest dobra – mówił z nadzieją w
głosie.
- Możliwe. Zacznijmy od początku. Może najpierw
się pan przedstawi?
- Nie zna mnie pani? – w jego oczach pojawiło się
zdziwienie, ale jednocześnie coś mówiło mi, że dla niego łatwiej byłoby, gdybym
go nie znała. Nie zaszkodzi trochę ponaginać rzeczywistości.
- Niby skąd miałabym pana znać? – zapytałam
zdziwiona.
- Nie, nieważne. Jestem Mariusz Wlazły –
przedstawił się i podał mi dłoń.
- Agnieszka Więckowska, miło mi – odwzajemniłam
ten gest. – Więc o co chodzi? – zapytałam po chwili.
- Widzi pani… - słowa ledwo przechodziły mu przez
gardło. – Moja żona… Trzy miesiące temu zginęła w wypadku, a mój syn nie może
sobie z tym poradzić. Na dodatek mam taką pracę, że trudno mi się nim cały czas
zajmować. Zamknął się w sobie, nie chce chodzić do przedszkola, bywa agresywny…
- Śmierć któregoś z rodziców to zawsze cios dla
małego dziecko. Gdzie pan pracuje? – w tym momencie uwierzył, że nie mam
pojęcia o jego pracy.
- Jestem siatkarzem w drużynie z Bełchatowa.
Codzienne treningi, wyjazdy, mecze… Rozumie pani, staram się, jak mogę, ale
Arek dużo czasu spędza z dziadkami… Nasz kontakt znacznie osłabł.
- Czego pan ode mnie oczekuje?
- Nie rozumiem…
- Wie pan, gdy przychodzi się do dziecięcego
psychologa, trzeba mieć jasno sprecyzowane oczekiwania.
- Chciałbym, żeby wrócił mój dawny, wesoły syn.
Chciałbym, żeby jakoś poradził sobie z tą tragedią.
- Na to potrzeba czasu, ale myślę, że mogę mu
jakoś pomóc. Jedna sesja w tygodniu powinna wystarczyć.
- Bardzo dziękuję. Pieniądze nie mają znaczenia.
Niech pani zrobi wszystko, co w pani mocy.
- Spokoju duszy nie można kupić. Sama niczego nie
zdziałam, potrzebuję pańskiej pomocy.
***
- Agnieszka, kiedy ty w końcu przejrzysz na
oczy?! – wychodziłam właśnie z mieszkania, kiedy naskoczył na mnie Filip. W
marcu ze sobą zamieszkaliśmy, żeby mieć więcej czasu dla siebie, ale to
niewiele zmieniło w jego podejściu do mojej pracy.
- O co ci chodzi? – zapytałam podirytowana.
- Ty ostatnio prawie w ogóle nie wychodzisz z
pracy! A dzieciak Wlazłego jest ważniejszy ode mnie! Dla niego zawsze potrafisz
znaleźć czas!
- Przestań tak mówić. Arek to taki sam pacjent
jak każdy inny.
- Tak? Jakoś do innych pacjentów nie latasz na
wizyty domowe!
- Nic nie poradzę na to, że jego ojciec ma taką
pracę, a nie inną.
- A jedź sobie do tego Wlazłego, niech dalej robi
z siebie ofiarę losu.
- Jesteś okrutny! – krzyknęłam i zatrzasnęłam
drzwi.
Wsiadłam
do samochodu i ruszyłam w stronę Bełchatowa. Nad Arkiem pracowałam już dwa
miesiące, przyszedł czas na konfrontację z ojcem. Mały rozumiał odejście swojej
matki i jakoś się z nim pogodził, a jego zachowanie było spowodowane strachem,
że straci również ojca. Z moich obserwacji wynikało, że Wlazły poświęca mu zbyt
mało czasu i dziecko powoli traci poczucie bezpieczeństwa, które w takiej
sytuacji jest niezbędne do dalszego życia.
Dojechałam
pod wskazany adres, a przy furtce już stał Arek, który powitał mnie ciepłym
uśmiechem, lecz po chwili jego mina uległa wyraźnemu skwaszeniu. Nigdy nie
patrzę na pacjentów jak kobieta, ale mały Wlazły budził we mnie instynkty
macierzyńskie. Chciałam go przytulić i obiecać, że będzie dobrze, jednak etyka
zawodowa mi tego zabraniała.
Usiedliśmy
we trójkę w salonie, a ja poczułam się wyjątkowo niezręcznie. Wizyty domowe nie
należą do zadań psychologa, ale trudno było znaleźć inne wyjście z tej
sytuacji.
- Zanim przejdziemy do bezpośredniej
konfrontacji, chciałabym porozmawiać z panem sam na sam. W innym wypadku możemy
się potem źle zrozumieć – zwróciłam się do Wlazłego.
- Tak, oczywiście – odpowiedział, a potem wysłał
Arka do swojego pokoju. – O co chodzi? – zapytał.
- Z moich obserwacji wynika, że Arek powoli traci
poczucie bezpieczeństwa. Możliwe, że mały czuje się tak, jakby stracił nie
tylko matkę, ale również ojca. Wydaję mi się, że poświęca mu pan za mało czasu…
Nie chcę tutaj nikogo osądzać, lecz tak to wygląda…
- Chyba ma pani rację… To wszystko przez moją
pracę…
- Ja bym tutaj nie zwalała wszystkiego na pracę,
ale najpierw przejdźmy do konfrontacji.
Ta
wyszła całkiem pomyślnie. Arek wydawał się być zadowolony, że ojciec poświęca
mu swoją uwagę i zapewnia o tym, że zawsze jest do jego dyspozycji. Mimowolnie
się uśmiechnęłam, gdy kilkuletni chłopczyk zasnął w ramionach swojego ojca.
Wlazły poszedł na górę, aby położyć małego do łóżka, a ja zaczęłam się ubierać.
- Mogę zrobić coś, żeby poczuł się bardziej
bezpieczny? – zwrócił się do mnie.
- Teraz ma pan trochę wolnego… Proszę z nim
gdzieś wyjechać, zmienić otoczenie, zająć się tylko nim. Pokazać, że jest
najważniejszy.
- Dziękuję… - wyszeptał, a w jego oczach pojawił
się smutek.
- Wiem, że jest panu ciężko, ale warto się starać
dla niego… A jeśli kiedykolwiek poczuje pan, że nie daje rady, może pan do mnie
zadzwonić. Potrafię też pomagać takim rosłym bykom jak pan. Każdy z nas ma w
sobie trochę dziecka, a ludzka psychika nie ma przede mną tajemnic. Zapewniam
również, że potrafię spojrzeć na człowieka, jak człowiek, a nie jak psycholog –
uśmiechnęłam się i wyszłam z domu Wlazłego.
_______________________
Wlazły dla Repugnance. :) (Bo podobno lubi z nim historie). Oczywiście ciąg dalszy nastąpi. Moja głupota nie zna granic. Ale mimo wszystko dodaję, choć dawno temu pisane, choć bez sensu i w ogóle fuu. Wiecie, już miałam znikać i robić sobie długą przerwę, ale kilka rozmów, komentarzy i jakoś wracają chęci. Krótkie stoją w miejscu, choć powstał Grześ K., więc powoli wszystko się kończy. Ale wiecie, jak to ze mną jest. Straszę, straszę, a potem i tak wychodzi na Wasze. Na razie trzy tygodnie z Wlazłym. A jest ktoś, kto oczekuje startu oszukac-serce? Jeśli tak - pochwalcie się, a może pojawi się tam coś w niedalekiej przyszłości.
Koniec z rozwodzeniem się pod kolejnymi odcinkami opowiadań! Teraz moje wywody przeczytacie TUTAJ a tam nie tylko o siatkówce, zresztą jak ktoś zainteresowany to odnajdzie dział o blogu i wszystko zrozumie.
Dodałam dziś, bo jutro noc z Bondem w szkole. I znowu nie będę spała. Życie.
Pozdrawiam, Commi.
Biedny Mariusz, biedny Arek, współczuję obu. Mam nadzieję, że im Agnieszka pomogła dostatecznie, ale w sumie wiem, iż się jeszcze spotkają. Tylko co z tego wyniknie. Filip jest otumaniony i już go nie lubię, zazdrośnik jeden zapyziały.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na następny :D
podoba mi się, bardzo mi się podoba. piszesz o moim autorytecie, więc poświęcę na czytanie jeszcze więcej uwagi :)
OdpowiedzUsuńja oczekuję startu oszukac-serce :)
Oj trudny zawód ma bohaterka, bo zrozumieć wnętrze człowieka i jeszcze mu pomóc to nie lada wyzwanie ;) ja czekam na start nowego opowiadania!!
OdpowiedzUsuńZ jednej strony mam wrażenie, że będzie smutno, ale z drugiej, że aż ta źle nie będzie. Aga nie ma przed sobą łatwego zadania, tym bardziej, że chyba Arek zaczyna się do niej przywiązywać...
OdpowiedzUsuńFilip nie rozumie jej potrzeby pomagania. Nawet chyba nie stara się zrozumieć. A powinien przynajmniej spróbować, jeśli ją kocha.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Mariusza i małego Arka. Obydwoje bardzo cierpią i muszą się uporać ze stratą kochanej możny i matki. Łatwo im nie będzie, ale przecież mają Agnieszkę, która im pomoże.
Pozdrawiam:*
Podoba mi się to opowiadanie, zdecydowanie mi się podoba, chociaż nie pochwalam tego, że uśmierciłaś Paulinę, bowiem to moja ulubiona żona siatkarza... co do samej treści jest pomysł, ciekawe jak zakończysz tę historię.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Jejku jak ja nie lubię czytac o takich rzeczach... w sensie, że ktoś zostaje uśmiercany. Podoba mi się. Te terapie wydają się byc przydatne, skoro Arek już powoli widzi zainteresowanie ojca. Martwi mnie tylko Filip, który naskakuje na bohaterkę, robiąc jej wyrzuty... Mam nadzieję, że nie będzie mi dane czekac długo na kolejną częsc;)
OdpowiedzUsuńLubię opowiadania z Mariuszem, choć w realu za nim nie przepadam, Aga to złota kobieta, nie każdy odstawił by swoje życie prywatne na bok by móc pomóc komuś innemu, nawet jeżeli to tylko kwestie zawodowe, Filip tego nie rozumie, ok może być zły, ale niech nie zachowuje się jak smarkacz. Szkoda mi Arka i Mariusza, dla obojga to trudna sytuacja, Aga im pomoże czuję to. Nowe opowiadanie ja jestem na wielkie i jednogłośne TAK!
OdpowiedzUsuńNo i co ja mam napisać? Każda Twoja historia doprowadza mnie do obłędu! :)
OdpowiedzUsuńWlazły i pani psycholog? może być baaardzo ciekawie ;)
pozdrawiam ;*
Szampon, :D Osobiście nic do niego nie mam , ale wiem, że wiele osób za nim nie przepada.
OdpowiedzUsuńStrata mamy dla trzy letniego dziecka, to cios. Dzieci zawsze , albo zazywczaj inaczej reagują na stratę bliskiej osoby niż dorośli. Dzieci bardzo często zamykają się w sobie i jak napisałaś boją się, że odejdzie też od nich drugi z rodziców. Mam nadzieję, że Agnieszka będzie miała dobry wpływ na Mariusza i Arka. Już widać, że dzięki niej Arek się zmienił. Są postępy. A jak to mówią małymi kroczkami do celów, teraz Mariusz musi się starać poświęcać swojemu synkowi jak najwięcej czasu, bo mały teraz, bardzo potrzebuje ojca. Bardziej niż kiedykolwiek.
Mariusz tylko w świecie realnym czasami działa mi na nerwy, ale tutaj mam go ochotę przytulić i powiedzieć, że wszystko się jakoś ułoży. Śmierć rodzica jest ciosem wycelowanym w serce nie zależnie od wieku. Dzieci to może i przeżywają dużo bardziej. Mam nadzieje, że Arek zrozumie, że tata nigdzie nie odejdzie i w końcu będzie takim jak kiedyś wesołym chłopcem :)
OdpowiedzUsuńO, Mariusz! Zgadzam się z Kristen, mi też działa na nerwy, ale tutaj jest całkiem spoko. Ciekawa jestem dalszej części, niech zgadnę, zaprzyjaźnią się ze sobą?
OdpowiedzUsuńPiątka na when-the-sun-goes-downstairs.blogspot.com , serdecznie zapraszam:)
Początek intryguje, już teraz chciałabym wiedzieć co tam jeszcze urodziło się w Twojej wyobraźni. Do Mariusza nie pałam sympatią, a nawet mogłabym rzec, że go nie lubię jako zawodnika, bo jako człowieka nie znam, ale tutaj podoba mi się to jak go wykreowałaś. Wzbudza moją sympatię. Dlatego z wielką chęcią zagłębie się w dalszą część i chętnie dowiem się jak będą dalej wyglądały relację pani psycholog z siatkarzem :).
OdpowiedzUsuńA ja dla odmiany lubię Mariusza i w opowiadaniach i w rzeczywistości (choć spotkać go osobiście okazji nie miałam, ale chodzi mi tutaj o wywiady itd). Dziękuję bardzo, że dla mnie opowiadanie z nim! :D
OdpowiedzUsuńCo do samej treści: moja miniaturka z Wlazłym może praktycznie rzecz biorąc wylądować w koszu, bo była bardzo podobna do twojej :C Ale ja ją jeszcze jakoś przerobię! Sam pomysł jest świetny, podoba mi się podejście Agnieszki do jej pracy, choć zakładam, że dla Filipa nie jest łatwy.
Czekam na kolejną część z niecierpliwością.
Weny, weny, weny na kolejne opowiadania :)
Wlazły to wg mnie pozytywna postać, i ukazanie go w takim świetle jest niezwykle trudne.. Jednak poradziłaś sobie z tym świetnie. Myślę, że i Arek odzyska dawny spokój i radość :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Pojawił się nowy rozdział na greens-art-handmade.blogspot.com , z przyjemnością zapraszam:)
OdpowiedzUsuńJa osobiście nie darzę Wlazłego sympatią z wiadomych względów do których już nie warto wracać, ale tutaj jest mi go szkoda, tak po ludzku. Mężczyzna jak zostaje sam z małym dzieckiem t się gubi, bezwzględu na toj jaką ma pomoc.
OdpowiedzUsuńCała moja antypatia do osoby Wlazłego, którą darzę go w realnym świecie w tym opowiadaniu znika. Przedstawiłaś go tu jako człowieka, który nie może poradzić sobie z odejściem żony, a przy okazji musi się zmierzyć z problemem utraty matki przez synka. Nie wiedziałabym co mu poradzić. Jakich słów używać, żeby znów zaczął wierzyć, że będzie dobrze. Przecież Arek jest jeszcze malutki. Nie powinny takie chwila dotykać kilkuletnich chłopców. Nie dziwię się, że Mariusz szukał pomocy u specjalisty. Przecież ciężko żyje nam się z utratą bliskiej osoby, a co dopiero jeśli to małemu dziecku umiera matka.
OdpowiedzUsuńDobrze, ze spotkali ją na swojej drodze. Mam nadzieję, że pomoże zarówno Arkowi, jak i Mariuszowi :)
Pozdrawiam :***
http://marzen-gorzki-smak.blogspot.com
Ja tam też bardzo pana W. lubię :) Nasza bohaterka ma przed sobą cholernie trudne zadanie, ale wierzę, że podoła. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń