HISTORIA CZTERNASTA
Szansa
MUZYKA
Pełnia lata. Słońce grzeje jak na Jamajce,
na horyzoncie ani jednej chmurki, w powietrzu żadnej wilgoci. Zaczynam się
zastanawiać, czy to aby na pewno jest Polska. Kto wie, może uległam jakiejś
teleportacji? Ale nie. To jest ciągle ten sam, pieprzony Bełchatów, tylko aura
trochę inna. Pewnym krokiem wchodzę do baru. I nie mam zamiaru zapijać smutków
jak większość jego klientów, ja tu pracuję. Amanda Wilson, wielka gwiazda
amerykańskiej siatkówki uniwersyteckiej pracuje w jakimś podrzędnym barze, w
jakiejś podrzędnej polskiej mieścinie. To nie tak miało wyglądać, ale nic już
na to nie poradzę. Ot, takie jest życie – jakby to ujął mój wujek z Rosji.
Ósmy lipca godzina dwudziesta. Czemu
akurat padło na moją zmianę? Dlaczego nie mogę w spokoju obejrzeć finału Ligi
Światowej, w którym, jak na złość, gra Polska ze Stanami? Dlaczego zamiast tego
muszę stać przy barze i wymyślać coraz to nowe drinki albo odpędzać niewyżytych
samców? Za jakie grzechy? Z drugiej strony siedzi dwóch mężczyzn, doskonale ich
znam, cały Bełchatów ich zna, w końcu to tutejsi siatkarze. Obydwaj równie
dobrze mogliby właśnie grać w finale w Sofii, ale jeden jest niedoceniany, a
drugi wypiął się na reprezentację. No cóż, życie. Wlazły szybko jednak się
ulotnił, a Bąkiewicz jeszcze szybciej znalazł się naprzeciwko mnie.
-
Setkę czystej poproszę – wypowiada, nawet na mnie nie patrząc. Szybko nalewam i
podaję mu pod nos.
-
Na smutno czy wesoło? – pytam z nudów. Ruch coraz mniejszy, przecież jutro
poniedziałek.
-
Sam już nie wiem – prycha i dopiero teraz na mnie patrzy. Jego oczy są piękne,
głębokie. Z marszu się w nich zakochuję, ale tylko w oczach. Dla mnie miłość do
mężczyzn nie istnieje.
-
No, przecież trzeba wiedzieć takie rzeczy – stwierdzam wesoło.
-
Polska wygrała Ligę Światową, fajnie nie? – zbija mnie z tropu tym pytaniem.
-
Wygrali? To chyba dobrze, powinno być wesoło, przecież to twoi przyjaciele –
odpowiadam dyplomatycznie, a w duchu bardzo się cieszę. Mimo wszystko chyba
bardziej jestem Polką niż Amerykanką.
-
Niby tak… Ale jeszcze niedawno ja tam grałem. Dlaczego ten świat jest taki
niesprawiedliwy? – pyta z wyrzutem.
-
Czas się przyzwyczaić, a nie wiecznie się nad sobą użalać – stwierdzam zgodnie
z moją życiową dewizą i znikam za drzwiami na zaplecze, bo szef jak zwykle coś
ode mnie chce.
Za barem pojawiam się po godzinie, a na
ladzie śpi zalany w trupa Bąkiewicz. Wątpliwy zaszczyt zamknięcia dziś knajpy
przypadł właśnie mi i to moim problemem jest ten klient. Nie mam wyjścia,
jakimś cudem pakuję go do taksówki i zabieram do jego mieszkania. Przecież nie
do mojego.
***
-
Co ty tu robisz? – pyta inteligentnie, wchodząc do kuchni, gdzie piję poranną
kawę.
-
Uchlałeś się w cztery dupy i coś musiałam z tobą zrobić – nie lubię owijać w
bawełnę.
-
Ach, ty jesteś tą barmanką, która kazała mi się przyzwyczaić do
niesprawiedliwości – stwierdza błyskotliwie.
-
Tak, to ja. Masz już dwa powody, żeby mi dziękować. Nie wiem, jak się
odwdzięczysz.
-
Jakoś sobie poradzę – mruga do mnie słodko, myśląc, że to na mnie podziała.
-
To fantastycznie, a teraz już pójdę – próbuję go wyminąć, ale łapie mnie za
nadgarstek. Przechodzi mnie dreszcz, ale nie ciepły, lecz dreszcz strachu.
Michał to wyczuwa i automatycznie zwalnia uścisk.
-
Stało się coś? – pyta przyjaźnie.
-
Nie, nic, naprawdę muszę już iść.
***
Kolejny,
„cudowny” wieczór w pracy. No cóż, każdy ma taką, na jaką zasłużył. Razem z
wejściem Cupkovica do lokalu nabiera on jednak nieco ciekawszych kolorów.
Patrzy w moją stronę i od razu się uśmiecha, po chwili siedzi naprzeciwko mnie
i dalej szczerzy się jak głupi do sera.
- Amanda, znowu tu jesteś. To chyba
przeznaczenie – stwierdza z pewnością.
- Przeznaczenie? – pytam kpiąco. – Raczej
po prostu spisałeś mój grafik – demaskuję go, a on spuszcza głowę i spala
buraka. – No, już nie bądź takim aniołkiem. Przecież dobrze wiem, o co ci
chodzi.
- Nie, to nie tak, ja…
- Och, przestań. Czy ja powiedziałam, że
jest w tym coś złego? Za godzinę kończę zmianę – uśmiecham się słodko i znikam
na zapleczu.
Po
godzinie wychodzę z lokalu, a on wyskakuje zza rogu. Omal nie dostaję przez
niego zawału, ale wszystko rekompensuje jednym, namiętnym pocałunkiem.
Spędziliśmy ze sobą może kilka godzin, ale to mi nie przeszkadza. Od kilku lat
na tym opiera się moje życie, na przelotnych przygodach o zabarwieniu
seksualnym.
- Co to ma być?! Żeby tak na środku ulicy?
Co wy sobie wyobrażacie?! – jakaś staruszka zaczyna na nas krzyczeć, a potem
oboje wybuchamy śmiechem.
Konstantin łapie
mnie za rękę i zabiera do samochodu. Nie pozwalam mu ruszyć, łapiąc go za dłoń
i przyciągając do siebie. Tym razem to ja miażdżę jego ciepłe wargi. Nasze
języki toczą zaciekłą wojnę, po chwili czuję jego dłonie pod moją koszulką i
natychmiastowo przechodzi mnie dreszcz podniecenia. Jakimś dziwnym trafem
przenosimy się na tylną kanapę, siadam na nim, przybliżam usta do jego
policzka, a potem przygryzam płatek ucha. Reaguje wyjątkowo gwałtownie, zaraz
potem znowu łączymy się w namiętnym pocałunku, zrywa ze mnie bluzkę i zaczyna
obcałowywać moje piersi. Wyginam się w łuk pod wpływem tych pieszczot, a on
delikatnie całuje moją szyję. Nie wytrzymuję dłużej i zrywam z niego spodnie,
by chwilę później poczuć w sobie jego męskość i rozlewającą się po całym ciele
falę gorąca. Ledwo powstrzymuję się przed głośnym wrzaskiem, gdy Cupkovic
doprowadza mnie do orgazmu.
Pospiesznie się
ubieram i po kilku minutach znowu siedzę na przednim siedzeniu pasażera,
czekając, aż Konstantin doprowadzi się do porządku i odwiezie mnie do domu.
- A jutro o której kończysz? – pyta, gdy
wysiadam z auta przed moim blokiem.
- Jutro nie pracuję – odpowiadam i
przesyłam mu buziaka w powietrzu.
***
Uwielbiam,
gdy w poniedziałek, jeden z nielicznych dni wolnych, od siódmej rano ktoś
dobija się do moich drzwi. Naprawdę uwielbiam. Ale nic, nie zahaczając nawet o
łazienkę i lustro, podchodzę do drzwi i z wyraźną irytacją na twarzy je
otwieram. Czy dziwi mnie widok Możdżonka z miną zbitego psa? Musiałabym
skłamać, żeby powiedzieć, że tak. A przecież ja nie kłamię! To po prostu oni
nie pytają.
Marcin
nawet nie zwraca uwagi na to, że jestem praktycznie naga. Nigdy go to nie
ruszało i nie rusza, jest tak zapatrzony w Hanię, że to aż przerażające. Siada
na kanapie w salonie, tej samej kanapie, na której wczoraj w nocy leżałam razem
z jakimś nieznajomym tancerzem występującym w barze. Uśmiecha się cierpko, gdy
pod poduszką znajduje moje stringi. Widzę, że ma ochotę znowu strzelić mi
wykład na temat trybu życiu, jaki prowadzę, ale ucinam to jeszcze przed
pierwszym słowem, mówiąc, że chyba przyszedł tutaj ze swoimi problemami, a nie
rozpatrywać moje.
Po
ogarnięciu się dołączam do niego i zadaję to magiczne pytanie: „Co tym razem
się stało?”, a on zaczyna swój wykład. Cierpliwie słucham, jak rozwodzi się nad
dobrocią Hani i tym, że zupełnie jej ostatnio nie poznaje, bo ta zaczęła się do
niego wrogo odnosić, kłótnie stały się poważniejsze, na wszystko narzeka i
czepia się bez powodu. A ja kwituję to wszystko jednym zdaniem.
- Albo jesteś za słaby w łóżku, albo ona
jest w ciąży.
- A ty wszystko sprowadzasz do jednego – spogląda
na mnie pobłażliwie.
- Bo wszystko wokół tego się kręci –
uśmiecham się słodko. – Ale nie martw się, pogadam z nią – dodaję po chwili, a
on całuje mnie w policzek, mówi, że trzyma kciuki i jest moim dłużnikiem, a
chwilę potem cały w skowronkach leci na trening. Jak ja kocham pomagać
zagubionym siatkarzom.
***
Jak
zwykle mam rację i jak zwykle mnie to ani trochę nie satysfakcjonuje. Rozmowa z
Hanią jak zawsze się nie klei, ona nie lubi mnie, nawet nie wiem dlaczego, a ja
nie mogę patrzeć na tę jej uczciwą twarzyczkę. Ale jakimś cudem udaje mi się z
niej wyciągnąć prawdę. Zanim wyląduję na swojej zmianie w barze, postanawiam
oznajmić Możdżonkowi wykonanie zadania i jednocześnie raz na zawsze odebrać mu
chęć do załatwiania takich spraw przeze mnie. Chociaż wątpię, żeby to pomogło.
Wychodzi
właśnie z hali, w towarzystwie pana „życie jest niesprawiedliwe”, który chyba
jednak zaakceptował ten fakt, bo jest całkiem zadowolony. Jednakże istnieje
ewentualność, iż jest po prostu dobrym aktorem.
- Marcinku! – krzyczę tuż za ich plecami i
natychmiastowo rzucam się w ramiona Możdżonka, który właśnie się odwraca. –
Będziesz ojcem! – mój wybuch radości i spontaniczny pocałunek w policzek tylko
potwierdzają to, że powinnam grać w jakiejś brazylijskiej telenoweli, a nie
stać za barem. Czuję na sobie zdziwiony i zdenerwowany wzrok Bąkiewicza, a
Marcin patrzy na mnie zdezorientowany.
- Ale jak? Amanda, przecież my nie… - jego
rozbiegane oczy do reszty mnie rozbrajają i wybucham gromkim śmiechem.
- Ty naprawdę jesteś takim drewnem czy ci
za to płacą? Idioto, twoja Haneczka jest w ciąży! Ale ja nie będę niańczyć
waszego dzieciaka – oznajmiam natychmiast.
- W ciąży? Hania? – pyta sam siebie, a
potem rzuca się na mnie w akcie radości. – Będę ojcem! Będę ojcem! – biega
wokół hali i krzyczy to do wszystkich przechodniów, a my z Bąkiewiczem śmiejemy
się z niego w najlepsze.
- Skoro nie jesteś w ciąży z Marcinem, to
może dasz się zaprosić na kawę? – pyta znienacka Michał.
- Nie lubię kawy, ale zawsze możesz wpaść
do baru w godzinach mojej pracy – puszczam do niego oczko i oddalam się w
stronę miejsca mojego zesłania, zostawiając ogłupiałego przyjmującego z jeszcze
bardziej szurniętym przyszłym ojcem.
***
Nie
wierzę, po prostu nie wierzę, że dałam się namówić na regularną randkę i to z
Bąkiewiczem. Ale zrobiło mi się żal człowieka i jego czekoladowych oczu, kiedy
po raz setny próbował się ze mną umówić. Odezwała się we mnie wtedy ta część
osobowości, która powinna umrzeć śmiercią naturalną razem ze związkiem z
Patrickiem. Na samo wspomnienie jego osoby przechodzą mnie dreszcze, a blizna
na ramieniu zaczyna mocno szczypać. Staram się jednak powstrzymać falę
wspomnień i skupiam się na wyborze stroju na spotkanie. Marie ciągle się ze
mnie śmieje, bo dawno nie widziała mnie w takim stanie. Zachowuję się jak jakaś
nastolatka przed pierwszą prawdziwą randką. To wbrew wszelkim obowiązującym w
moim życiu zasadom, ale brnę w to dalej. Zakładam w końcu dosyć grzeczną, ale
seksowną ciemnozieloną sukienkę i wysokie szpilki. Schodzę na dół, gdzie już
czeka na mnie Michał. Ma na sobie ciemne jeansy i opinającą ciało czarną
koszulę. Normalnie rzuciłabym się na niego z marszu, ale nie tym razem. I to
wcale nie dlatego, że nie chcę, tylko dlatego, że mam opory. To aż dziwne, lecz
wolę z nim porozmawiać niż od razu biec do łóżka.
- Witaj, Amando – uśmiecha się w moją
stronę i całuje mnie lekko w policzek, a w moim brzuchu pojawiają się…
Motylki?! Jakie kurwa motylki?
- Witaj, Michale – odpowiadam drżącym
głosem, nad którym nie potrafię zapanować.
Wsiadamy
do samochodu, a ja zupełnie nie wiem, co będziemy robić. I nawet nie chcę o to
pytać, pragnę niespodzianki. Wysiadamy w środku lasu, jest dosyć ciemno, a ja
zaczynam się bać. Przed oczami mam wydarzenia sprzed kilku lat, kiedy w ten sam
sposób zaczął się mój największy koszmar. Bąkiewicz otwiera drzwi od strony pasażera
i wyciąga do mnie dłoń, a ja bardzo niepewnie wysiadam z samochodu. Boję się,
irracjonalny lęk jest silniejszy od logicznego myślenia. Po chwili jednak
dochodzimy na jakąś polanę, Michał rozkłada koc, potem się na niego kładzie i
każe mi zrobić to samo. Posłusznie wykonuję jego polecenie i w ciszy patrzymy w
gwiazdy.
- Wiesz… - zaczyna po paru minutach. –
Sądziłem, że w moim życiu nie może się stać już nic szalonego, że nie spotka
mnie już szczęście, że świat jest niesprawiedliwy…
- Bo jest – wtrącam się, zanim dokończy
zdanie.
- Ty to mówisz? – pyta mocno zdziwiony.
- Tak, ja. Nigdy nie twierdziłam, że życie
jest sprawiedliwe, po prostu wmawiałam sobie, że jak to zaakceptuję, to będzie
łatwiej – głęboko wzdycham i dziwię się samej sobie, że zaczęłam to wszystko
mówić.
- Bo będzie – stwierdza z ogromną pewnością
Bąkiewicz, a jego ręka zupełnym przypadkiem ląduje na moim ramieniu. Nie
strącam jej, chociaż powinnam.
- Nie moje.
Nie
odpowiada nic, resztę wieczoru spędzamy na gadaniu o głupotach. Michał opowiada
mi praktycznie cały swój życiorys, a ja nie mówię o sobie ani słowa. Gdy
odprowadza mnie pod klatkę, delikatnie całuje mnie w kącik ust i natychmiast
znika, żeby wprowadzić do mojej głowy zupełne zamieszanie.
***
Nie, nie
skończyłam nagle ze swoim trybem życia, bo Michał Bąkiewicz zasiał we mnie
ziarenko miłości. Te wszystkie wieczory z nim to miła odskocznia i pewnego
rodzaju urozmaicenie, nic więcej. Jest całkiem dobrym przyjacielem, biorąc pod
uwagę fakt, że nie wie nic o moim życiu. Mimo to dziwię się, że dałam się
namówić, żeby towarzyszyć mu na weselu kuzynki. Nie jest jednak tak źle, no
może oprócz uroczystości w kościele, która do reszty mnie dobiła. Te
bezsensowne przysięgi, których nikt nie jest w stanie dotrzymać, śmieszą mnie i
jednocześnie przerażają. Około drugiej w nocy Michał proponuje, żebyśmy
pojechali do jego mieszkania w Piotrkowie, zgadzam się, gdyż jestem cholernie
zmęczona, a nogi po tylu tańcach zupełnie odmawiają posłuszeństwa.
Siedzimy
obok siebie na kanapie i sączymy czerwone wino, opowiadając sobie o planach na
przyszłość, których ja zupełnie nie mam. Michał od czasu do czasu wspomina też
o reprezentacyjnej przeszłości i jego początkach z siatkówką. Ja w końcu
decyduję się opowiedzieć mu o tym, że kiedyś też grałam, ale musiałam wyjechać
ze Stanów.
- Dlaczego? – pyta zaciekawiony.
- Długa historia – macham lekceważąco ręką,
ale on wierci mnie wzrokiem i zmusza do spojrzenia w swoje czekoladowe oczy,
które są pełne ciepła.
- Mi możesz powiedzieć – uśmiecha się
ciepło, a kciukiem jeździ po moim policzku, co wywołuje we mnie przyjemne
dreszcze.
Nie
chcę mówić, wolę użyć ust do czegoś zupełnie innego, a Bąkiewicz chyba podziela
moje zdanie, bo nie protestuje, gdy nasze wargi łączą się w namiętnym
pocałunku, tylko kontynuuje tę zabawę i zdziera ze mnie sukienkę. Nie pozostaje
mu dłużna i ściągam jego koszulę. Jest niesamowicie delikatny, jakbym była
stworzona z porcelany, traktuje moje ciało z jakąś nieopisaną czcią, jakby na
to zbliżenie czekał przez całe swoje życie. Nie powiem, podoba mi się to i daję
się namówić na tę grę. Również jestem delikatna i nie zachowuję się tak jak
zawsze. Staram się z tego czerpać nie tylko przyjemność fizyczną, udaje mi się
z tego wyciągnąć coś więcej i zupełnie nie rozumiem, jak to się dzieje.
***
Siedzę
naburmuszona za barem i odliczam godziny do zakończenia zmiany, gdy do budynku
wpada kilku dwumetrowców. Nie wyglądają na zbyt zadowolonych. Nic dziwnego,
kilku z nich parę dni temu po raz kolejny przegrało marzenia. Pierwsi przy
kontuarze pojawiają się Możdżonek i Bąkiewicz. Z tym drugim nie rozmawiam od
tygodnia, kiedy to pokłóciliśmy się o mój stosunek do naszych relacji. Ja nie
chcę się angażować, a Michał chyba na to liczy…
Po
zakończeniu zmiany przysiadam się do ich stolika, razem z nami jest Cupkovic,
który ewidentnie liczy na coś więcej między nami, a ja jestem wściekła na
siebie, bo nic nie układa się po mojej myśli. Zaraz po zakończonej imprezie
lądujemy w moim mieszkaniu. Oczywiście na kanapie, zrywamy z siebie ubrania i
już mamy przejść do rzeczy, gdy w mieszkaniu rozlega się głos Bąkiewicza.
- Amanda, jesteś tutaj? Chciałem cię
przeprosić… - wchodzi do salonu, a na widok mnie i Konstantina jego twarz staje
się jakby z kamienia. Wybiega szybko z mieszkania i na nic zdają się moje
wołania. Wyganiam Serba z mieszkania, a sama rzucam się na kanapę, próbując
zasnąć i zapomnieć o problemach.
***
Od:
Michał.
Jesteś
podła, nikczemna i nie masz za grosz uczuć!
Do:
Michał.
No,
wyrzuć z siebie w końcu wszystko to, co leży ci na sercu. Czego nie jesteś w
stanie powiedzieć mi w twarz.
Od:
Michał.
W
ogóle nie myślisz o innych, brniesz do swojego celu po trupach, jesteś moim
koszmarem! Nikt nie zranił mnie tak jak ty.
Do:
Michał.
Lejesz
miód na moje serce.
Od:
Michał.
Jesteś
zwykłą szmatą! Nie można tak traktować ludzi!
Do:
Michał.
Powiedz
mi coś, czego nie wiem.
Od:
Michał.
Kocham
cię…
Jakby mnie ktoś uderzył obuchem w łeb.
Przecież mnie nikt nie może kochać, a już na pewno nie Bąkiewicz! Nie, nie,
nie. To niemożliwe. Musiał się upić i teraz wypisuje bzdury. Ale mimo wszystko
podnoszę swój przeuroczy zadek z mojej brudnej i grzesznej kanapy, która już
wielu gości i wiele scen widziała, ale, co najdziwniejsze, jego tu nie było.
Nigdy przedtem nie przyszedł do mojego mieszkania, jakby przeczuwał to, co w
nim ujrzy. Te podrapane nie tylko przez kota meble, moją jednoznacznie
wyglądającą sypialnię. Jego światopogląd mógłby wtedy runąć, choć doskonale
wie, jaka jestem. Przecież sam mi to przed chwilą powiedział! Szmata to mało,
ja jestem dziwką, nieetatową, ale dziwką.
Po raz setny natarczywie wciskam ten
przeklęty dzwonek i po raz setny słyszę tę dziwaczną melodyjkę. Zgłupieć można
od niej do reszty! W końcu otwiera mi mój rycerz na białym koniu. Nieważne, że
nie ma zbroi, ani konia. Ma głębokie, czekoladowe oczy i tak cholernie kuszące
usta. Ledwo się powstrzymuję, żeby się na niego nie rzucić. Gestem ręki
wskazuje mi na salon, a sam chwilę potem również do niego wchodzi.
-
Po co przyszłaś? – pyta zdziwiony.
-
Chyba musimy porozmawiać – odpowiadam spokojnie. Przecież taki jest mój cel.
Wcale nie oczekuję, że zerżnie mnie na tej kanapie i przestanie zadawać głupie
pytania. Skąd w ogóle takie pomysły wam do głowy przychodzą?
-
No, to rozmawiajmy – prycha. Od kiedy on jest taki opryskliwy? Przecież to był
kiedyś taki szarmancki i cudowny mężczyzna. To moja wina?
-
To, co napisałeś w sms-ie to… - oho, zaczynam się jąkać. Dobraliśmy się, nie ma
co. Ale ja robię to tylko w sytuacjach stresowych, a ta niewątpliwie do takich
należy. – To prawda? – wyrzucam w końcu z siebie.
-
Ja, w przeciwieństwie do niektórych, nie kłamię i nie rzucam słów na wiatr –
mówi z bólem w oczach. Do cholery! Przecież nigdy mu niczego nie obiecywałam!
Wiedział dobrze, jaka jestem. Kazałam mu się we mnie zakochiwać czy jak? Nie
wydaje mi się.
-
Od kiedy? – nawet nie wiem, dlaczego o to pytam.
-
Pewnie od dawna, ale uświadomiłem to sobie, gdy zobaczyłem cię w łóżku z
Konstantinem – ból w oczach staje się jeszcze większy.
-
Michał… - mimowolnie łapię go za rękę, żeby dodać mu nieco otuchy. – Ty nie
możesz mnie kochać. Dobrze wiesz, jaka jestem. Ja się nie zmienię, nie
zasługuję na ciebie, jesteś zbyt dobrym człowiekiem, żeby być z kimś takim jak
ja. Ja nie potrafię dochować wierności, nie potrafię być w związku, nie
potrafię poświęcić się dla drugiej osoby, przecież ja jestem zwykłą… - szmatą,
chciałam dodać, ale Bąkiewicz mi nie pozwolił. Wpija się zachłannie w moje usta
i nie pozwala dokończyć mojego jakże istotnego monologu. Drażni językiem moje podniebienie,
a moje ciało domaga się jego dotyku. Nie tak to miało wyglądać, miałam to
definitywnie zakończyć, a tymczasem daję mu nadzieję, wykorzystuję go jak
ostatnia szmata.
Przecież tego chciałam. Chciałam, żeby
zerżnął mnie na tej przeklętej sofie, no i zrobił to, jakby mi czytał w myślach
czy coś. Tylko dlaczego teraz nie mogę zasnąć i dręczą mnie jakieś pieprzone
wyrzuty sumienia? Amanda Wilson nie ma uczuć! Nie ma sumienia, rozumu, wolnej
woli i tego wszystkiego, czym podobno obdarza ktoś z góry. A jednak. Patrzę na
tego słodko śpiącego wielkoluda i jest mi żal. Zwyczajnie mu współczuję, że
zakochał się w takiej szmacie jak ja. Każdy wieczór z innym facetem, każda noc
w innym łóżku, ja nie potrafię kochać. Kilka lat temu ktoś bardzo dogłębnie wyperswadował
mi to z głowy. Przecież nie byłam taka od zawsze. Kiedyś wierzyłam w te
wszystkie bajki o szczęśliwej miłości, księciu na białym koniu, długim i
szczęśliwym życiu. Naprawdę, wierzyłam. Ale przyszedł on i zniszczył moje
wszystkie dziewczęce marzenia. Wykorzystał, uciekł, a ja zostałam sama, na
dodatek w ciąży. Potem poroniłam… Dla dziecka to może i lepiej. A skoro moje
ciało i tak już zostało zeszmacone, to co mi szkodzi ciągnąć to dalej?
-
Nie uciekłaś – mruczy z zadowoleniem do mojego ucha i składa delikatny
pocałunek na mojej szyi. – Czyli chociaż trochę ci zależy – mówi z
przekonaniem.
-
Michaś, proszę, nie utrudniaj – dukam.
-
Ja utrudniam? To ty nie chcesz nam dać szansy!
-
Jaka znowu szansa? Bąkiewicz, opamiętaj się! Ja cię nie kocham, jestem zwykłą
szmatą, sam to stwierdziłeś. Dla mnie miłość nie istnieje! – podnoszę się
gwałtownie z łóżka i próbuję powstrzymać łzy cisnące się do moich oczu. Nie,
Amanda, musisz być twarda.
-
Powiedz mi to prosto w oczy – łapie mnie za nadgarstki i zmusza do spojrzenia w
jego czekoladowe tęczówki. – Spójrz mi w oczy i powiedz, że mnie nie kochasz.
-
Nie… - walczę sama ze sobą. W jego oczach jest tyle miłości, miłości do mnie.
Ile ja bym dała, żeby móc obdarzyć go podobnym uczuciem. – Nie kocham cię –
wyrzucam z siebie i spuszczam głowę. Jego dłonie momentalnie puszczają moje
nadgarstki. Obawiam się, że to był ostatni dotyk, jakim obdarzył mnie Michał
Bąkiewicz. I nawet jeśli go nie kocham, to w pewien sposób się od niego
uzależniłam.
***
Uciekłam, tak zwyczajnie uciekłam, nie
chcąc zmierzyć się z rzeczywistością i zawalczyć o szczęście. Straciłam swoją
szansę, a teraz mogę tylko siedzieć w ostatnim rzędzie kościoła i podziwiać
piękną blondwłosą kobietę, która wychodzi za Michała Bąkiewicza. Tego samego
Michała Bąkiewicza, który jako jedyny mógł pomóc mi uporać się z przeszłością.
Przegrałam, sama odebrałam sobie szansę na normalne życie. Ledwo powstrzymuję
szloch, gdy ksiądz pyta, czy ktoś chce przeciwstawić się zawieraniu tego
związku. Mam ochotę krzyczeć, że to ja powinnam tam stać, ale ja odebrałam
sobie tę szansę. Michał był moją szansą, a ja sama go odrzuciłam. Amando
Wilson, jesteś skończona.
_______________________
Pośród euforii i nadziei, że z nad każdej przepaści można się podnieść prezentuję Wam historię z już teraz cichym bohaterem tego ćwierćfinału, jeśli nawet Skra go przegra. Bąkiewicz udowadnia, że nikogo nie można skreślać. Dlatego w sumie nie wiem, dlaczego ta historia ma taki finał, ale pisałam ją jakiś czas temu w nieco gorszym nastroju.
Aż nie chce się wierzyć, że z normalną krótką historią nie było mnie tutaj przez półtora miesiąca, ale co zrobisz? Nic nie zrobisz. Uprzedzałam, że tak się to może skończyć. Jeszcze do przedwczoraj walczyłam z Oliwią, po drodze pojawiały się nowe projekty, a na krótkie nie było ani czasu, ani chęci, ani weny. To na górze powstawało w ratach, długiej przestrzeni czasowej i bólu. Nie jest tym, czego można ode mnie oczekiwać, ale jest. I nawet nie powiem Wam, że wracam tu na stałe, bo musiałabym skłamać. Nie ma nic oprócz tego i jednego bardzo krótkiego czegoś. Wiem, że niektórym obiecałam konkretnych bohaterów, ale po prostu nie mam żadnych pomysłów. Zero, null. Zmęczenie materiału czy coś. Przyjdzie sezon reprezentacyjny, wrócą i krótkie, chyba.
Aż nie chce się wierzyć, że z normalną krótką historią nie było mnie tutaj przez półtora miesiąca, ale co zrobisz? Nic nie zrobisz. Uprzedzałam, że tak się to może skończyć. Jeszcze do przedwczoraj walczyłam z Oliwią, po drodze pojawiały się nowe projekty, a na krótkie nie było ani czasu, ani chęci, ani weny. To na górze powstawało w ratach, długiej przestrzeni czasowej i bólu. Nie jest tym, czego można ode mnie oczekiwać, ale jest. I nawet nie powiem Wam, że wracam tu na stałe, bo musiałabym skłamać. Nie ma nic oprócz tego i jednego bardzo krótkiego czegoś. Wiem, że niektórym obiecałam konkretnych bohaterów, ale po prostu nie mam żadnych pomysłów. Zero, null. Zmęczenie materiału czy coś. Przyjdzie sezon reprezentacyjny, wrócą i krótkie, chyba.
Z ankiety wyszło, że Winiar podbił Wasze serca. Skwituję to jednym słowem: aha. Nie wiem, czy kiedykolwiek powstanie kontynuacja, nie wiem, czy w ogóle jeszcze wezmę się za coś długiego. Nie mam pojęcia, czy się za cokolwiek wezmę. :) Drugi był Wlazły, a jego znajdziecie TUTAJ, gdzie maltretuję go w towarzystwie Repugnance.
Pozdrawiam, Commi.
Pozdrawiam, Commi.
Oesu, cudowne to. Więcej nie powiem, bo właściwie nie wiem, co powiedzieć.
OdpowiedzUsuńZacznę tak: uwielbiam ten szablon, nawet mam go zapisanego na swojej kartce zapisanego :D
OdpowiedzUsuńCo do miniaturki. Bąkiewicz jest cichym bohaterem każdego meczu, w którym bierze udział. Sama zresztą wiesz, co ja o Bąku myślę, ale to za dużo do rozwlekania tutaj.
Historię uwielbiam. Przykro mi, że się tak skończyło, ale w mojej głowie to on ją dostrzegł w tłumie i sobie żyją razem długo i szczęśliwie. Taka naiwna Nance. Swoją drogą, Amanda jest jedną z moich ulubionych bohaterek. :D
Mam nadzieję, że jeszcze wrócisz tutaj do nas z wieloooooma historiami. :)
Cudowna historia<3 Michał pokazał Amandzie,że nie powinno się nikogo skreślać. Czytając tę historię myślałam,że skończy się happy endem ale zakończyłaś ją poniekąd w ten sposób. Wilson zrozumiała,że warto spróbować, zmienić się. Może znajdzie się jeszcze ktoś kto jej w tym pomoże;)
OdpowiedzUsuńAmanda wszystko spieprzyła. Mogła być szczęśliwa z Michała, ale wolała z tego zrezygnować. Powinna była walczyć i może Michał pomógłby jej się zmienić.
OdpowiedzUsuńMichał zdecydowanie jest cichym bohaterem każdego meczu.
I teraz mi jej szkoda. Ale sama zdecydowała się na życie bez Michała. Sądzę, że z pomocą Bąkiwiewicza, Amanda mogłaby się zmienić. Wystarczy odrobina chęci ;)
OdpowiedzUsuńAmanda bała się zawalczyć o własne szczęście, a niestety w życiu tak bywa że jak nie chcemy same to nikt nam nie pomoże nawet jeżeli bardzo kocha, tak jak tutaj Michał. Nikt nie będzie walczył w nieskończoność jeżeli nie ma o co a ona dała mu to do zrozumienia ze go nie kocha, powiedziała to czego od niej pewnie usłyszeć nie chciał i ten po tych słowach odpuścił. Facet nie walczy do upadłego, to tylko w naszych głowach czasami pojawiają się takie przesłodzone historie że będzie walczył mimo każdej przeciwności(ha właśnie sobie uświadomiłam swoją głupotę w moich własnych historiach :P) Amanda sie zagubiła w swoim życiu, czy kiedyś się odnajdzie nie wiem. Możdżonek tutaj mnie strasznie rozbawiał :))
OdpowiedzUsuńJa się rozpisywać nie będę, bo nawet nie wiem co napisać... To jest wspaniałe.
OdpowiedzUsuńkurde poruszająca ta historia.
OdpowiedzUsuńJak Bąkiewicza uwielbiam wszędzie, tak to wyjątkiem nie jest. Aż chyba ryczeć zacznę. Cudowne wprost, piękne no.
OdpowiedzUsuńuwielbiam Twoją pisaninę :D
OdpowiedzUsuńOj Commi, Commi. Potrafisz mnie wzruszyć i wywołać u mnie uczucia ( a to potrafią nie liczni) Może po prostu Amanda nie dała sobie szansy? Być może nie wierzyła w to, że się zmieni. A przecież była w stanie przejść metamorfozę. Gdzieś w głębi duszy tego chciała, ale żyła już w przekonaniu, że nie jest w stanie się zmienić. Gdyby uwierzyła, być może byłaby na miejsc tej blondynki.
OdpowiedzUsuńSama zamknęła sobie drogę do szczęścia mówiąc, że go nie kocha. Teraz jest trochę za późno.
OdpowiedzUsuńFajny szablon :)
Cholera, miałam dodać coś na perwersję, a przez ciebie już od jakiś dwudziestu minut mam blokadę. Tak to się kończy, kiedy nie trzyma się języka za zębami w takim momencie, kiedy powinno się to zrobić. Tak to się kończy, kiedy nie wierzy się w miłość, tylko w seks. No niestety, Amanda sama jest sobie winna, że nie potrafiła się ustatkować. Na spokojnie mogłaby być na miejscu blondynki. Cóż, zamknęła sobie wspólną przyszłość z Michałem z własnej woli, niech teraz pokutuje.
OdpowiedzUsuńPiękna historia *.*
Smutna historia, ale Amanda teraz może tylko żałować. To ona podjęła wtedy taką, a nie inną decyzję. Gdyby zachowała się inaczej to może właśnie ona brałaby teraz ślub z Michałem.
OdpowiedzUsuńKolejna wspaniała historia! Uwielbiam Cię :)
OdpowiedzUsuń