To był dzień jak co dzień, nie wyróżniał się niczym
specjalnym. Tak jak zawsze od ósmej rano siedziałam na zajęciach z filologii
polskiej, próbowałam skupić się na zawiłościach gramatycznych, podczas gdy moja
koleżanka błagała o choć chwilę oddechu, odpoczynku, bo miała już serdecznie
dość studiów. Ja nie byłam aż tak sceptyczna, chociaż nie miałam, jak ona,
nadzianych rodziców, którzy podsuwali mi wszystko pod nos, i musiałam dodatkowo
pracować na drugą zmianę w kawiarni. Jedyne, co musiała robić Kornelia, to
chodzenie na zajęcia i zaliczanie egzaminów, na wszelkie sposoby. Mimo że
byłyśmy tak zupełnie różne, to między nami pojawiła się jakaś nić porozumienia,
która pomagała mi przetrwać trudne chwile.
Zima trwała w najlepsze, więc w kawiarni panował
nieco mniejszy ruch, mogłam od czasu do czasu usiąść i rozmasowywać obolałe od
biegania w szpilkach nogi. Siedziałam właśnie na zapleczu i sprawdzałam, czy
ilość opakowań z kawą jest zgodna z wcześniejszymi ustaleniami, gdy jak burza
wpadła do pomieszczenia Ania, druga kelnerka.
- Marta, jesteś potrzebna na sali! – oznajmiła
przerażona. – Przyszli jacyś obcokrajowcy, a ja nie potrafię się z nimi dogadać
– dodała nieco ciszej, lekko czerwieniąc się z powodu swojej bezradności.
Czym prędzej wyszłam z zaplecza i spojrzałam na
całkiem nieźle zaludnioną salę, naprawdę, jak na poniedziałkowe popołudnie było
mnóstwo osób. Ania zaprowadziła mnie do stolika, przy którym siedziało dwóch
przystojnych mężczyzn, na oko mieli jakieś dwadzieścia pięć lat. Przeprosiłam
najpierw za to, że musieli czekać, a oni kulturalnie stwierdzili, że to żaden
problem. Potem przyjęłam zamówienie i wróciłam na zaplecze, po drodze jeszcze
klepnęłam pocieszająco Anię po ramieniu, bo strasznie ją zażenowała ta
sytuacja. Udawałam też, że nie czuję, jak jeden z nich wodzi za mną wzrokiem.
Po kilkunastu minutach stałam za barem i wycierałam
szklanki, mimowolnie obserwując tych dwóch mężczyzn. Wyższy z nich cały czas
nieudolnie próbował pocieszyć swojego kolegę, który nie zwracał na nic uwagi,
jedynie spoglądał beznamiętnie w filiżankę kawy i co kilkadziesiąt sekund
powtarzał po francusku: „To niemożliwe, nie moja Mirelle. Ona nie mogła tego
zrobić!” Blondyn miał wyraźnie dość tego wszystkiego i oznajmił, że zaraz
wyjdzie z kawiarni, jeśli Guillaume, tak wywnioskowałam ze stosunkowo głośnej
rozmowy, się nie ogarnie i nie weźmie w garść. Guillaume zaś odpowiedział mu,
że może sobie spokojnie wyjść. Antonin podniósł się gwałtownie, a po chwili
znów usiadł, przywołał kelnera, padło akurat na mnie, i poprosił o rachunek.
Po kilku minutach opuścił lokal, a ja pobiegłam na
zaplecze, bo akurat kończyła się moja zmiana. Nawet nie spojrzałam na dalej
siedzącego w tym samym miejscu, zrozpaczonego Francuza. Gdy wyszłam z budynku,
usłyszałam, jak ktoś mnie woła, używając przy tym dziwnego akcentu. Odwróciłam
się i ujrzałam oczywiście Antonina.
- Ty jesteś Marta, prawda? – zapytał, jakby nie
wiedział.
- Tak – odpowiedziałam beznamiętnie.
- Podasz mi swój numer? – zapytał głupkowato,
ślicznie się przy tym uśmiechając, a ja jak głupia podyktowałam mu ciąg
dziewięciu cyfr i natychmiast uciekłam.
***
W ciągu dwóch tygodni zdążyłam zapomnieć o wizycie
tych mężczyzn w naszej kawiarni. Byłam tak zajęta bieganiem na uczelnię i pracą
na pół etatu, że nie w głowie były mi romanse, tym bardziej po przeżyciach w
poprzednim związku. Zaborczość mojego wcześniejszego partnera zaprowadziła mnie
na skraj załamania nerwowego, a jego do więzienia. Nie miałam dobrych
doświadczeń z facetami i nawet nie chciałam tego zmieniać. Żyłam tak jakby na
innej planecie. Do czasu.
W nocy z czwartku na piątek, około godziny drugiej,
zadzwonił mój telefon. Miałam ochotę rozedrzeć potencjalnego rozmówcę, ale
grzecznie odebrałam, a potem usłyszałam jeden wielki francuski bełkot, z
którego, nawet z całkiem niezłą znajomością tego języka, niewiele zrozumiałam.
Jednak wystarczyło powtarzane co chwila: „Mirelle”, żeby dotarło do mnie, co
tak naprawdę się dzieje.
- Guillaume? – zapytałam, gdy skończył się
produkować.
- Tak… - odpowiedział niepewnie. – Z kim rozmawiam?
– dodał po chwili z jeszcze większym wahaniem.
- Z Martą – oznajmiłam natychmiast.
- A to przepraszam bardzo, to pomyłka – wydukał i
już się rozłączał.
- Pozdrów Antonina – powiedziałam, chyba sama do
siebie.
***
Było wczesne popołudnie, a ja siedziałam na swojej
zmianie, obserwując, jak przez kędzierzyńskie ulice leniwie przechodzą ludzie,
jak śnieg i wiatr nonszalancko im w tym przeszkadza. Kawiarnia była praktycznie
pusta, tylko ja i cicho pobrzdękujące radio, dlatego wzdrygnęłam się
nieświadomie, gdy usłyszałam czyjeś kroki. Spojrzałam w stronę drzwi, a w nich
ujrzałam tego samego Francuza, który dzień wcześniej, a właściwie noc
wcześniej, przeszkadzał mi w spokojnym śnie. Podeszłam, żeby przyjąć
zamówienie, wziął, tak jak poprzednio, espresso, i tak jak poprzednio wpatrywał
się tępo w filiżankę, od czasu do czasu przenosząc wzrok na biegnącą obok
ulicę. Ludzie dalej omijali budynek szerokim łukiem, więc z nudów i ciekawości
dosiadłam się do obcokrajowca, który zdawał się nie zauważać mojej obecności.
- A przyjaciela gdzie zgubiłeś? – zapytałam, a on
dopiero zauważył moją obecność.
- Szuka szczęścia w ramionach swojej dziewczyny –
odpowiedział i gorzko się uśmiechnął.
- A ty go szukasz dzwoniąc o drugiej w nocy do
swojej byłej. – Bardziej stwierdziłam, niż zapytałam, co on skwitował mocno
rozwartymi ustami, które natychmiast kazałam mu zamknąć.
- Więc to twój numer wklepał mi Antonin zamiast
numeru Mirelli? Co za dupek! – krzyknął zdenerwowany. – Teraz już w życiu jej
nie odnajdę!
- A może on właśnie tego chce? Może próbuje pomóc
ci o niej zapomnieć? – wyraziłam swoją wątpliwość, a on nieco złagodniał.
- Przepraszam – powiedział skruszony. –
Przepraszam, że się nie uniosłem, przepraszam, że dzwoniłem o drugiej w nocy, w
ogóle przepraszam, że jestem.
- Ej, za to ostatnie nie musisz przepraszać. –
Posłałam mu nieśmiały uśmiech, który on odwzajemnił.
Potem rozmawialiśmy przez kilka minut o tym, co
sprowadza go do Polski, a jak się okazało, była to siatkówka, o której ja nie
mam bladego pojęcia. Dużo bardziej od sportu wolę książki lub samej go
uprawiać. Samica twierdził nawet, że rozumie moje podejście, ale siatkówka to
nie jest zwykły sport. Niekoniecznie chciałam w to wierzyć, ale raczej się nie
sprzeczałam. Wiedziałam, że to nie ma zbytniego sensu. Ja też, gdyby ktoś mi
wmawiał, że filologia polska jest głupia, kłóciłabym się z nim aż do skutku.
Ludzie nagle szturmem napadli na naszą kawiarnię, a
ja nie miałam czasu, żeby się za siebie obejrzeć. Biegałam od stolika do
stolika, wymieniając tylko tace. A Guillaume siedział cały czas w tym samym
miejscu, jednak nie obserwował już ulic czy filiżanki, a chyba mnie. W końcu
dotarłam i do jego stolika, aby podać mu rachunek, ale zanim odeszłam, jeszcze
się do mnie odezwał.
- Na kawę to się chyba nie dasz zaprosić, co? –
zapytał błyskotliwie, a w jego oczach po raz pierwszy zauważyłam ogniki
radości.
- Kawy mam dość, ale na spacer bardzo chętnie się
przejdę. Kończę o dwudziestej – oznajmiłam i już musiałam biec do kolejnego
klienta.
W najśmielszych snach nie przewidywałam, że on
faktycznie przyjdzie o dwudziestej pod kawiarnię, a jednak ten fakt okazał się
być prawdą. Czekał na mnie za zakrętem, nieco zmarznięty i przerażony. Jego
twarz cała była w śniegu, wyglądał trochę jak wyrośnięty bałwan, uśmiechnęłam
się na jego widok, a on znów odwzajemnił ten drobny gest, co bardzo mnie
ucieszyło.
Chodziliśmy kilkadziesiąt minut po parku, „skacząc”
z tematu na temat. Guillaume opowiedział mi praktycznie całe swoje życie,
łącznie z fragmentem o jego nieskończonej miłości do Mirelli i tym, jak go
potraktowała, jak zdradziła, a potem perfidnie rzuciła. Ja o swoim poprzednim
związku nie wspomniałam ani słowem, nie chciałam psuć nam jeszcze bardziej
nastroju, zresztą ja już dawno się pozbierałam. Francuz odprowadził mnie pod
same drzwi, podziękował za wieczór, całując mnie w policzek i szybko się
ulotnił.
***
Ile może zmienić się przez dwa miesiące? To zależy;
wiele i niewiele, ale w moim przypadku dwa miesiące wystarczyły, żeby bardzo
mocno przywiązać się do pewnego Francuza, który bez ostrzeżenia wpadł do mojego
życia. Cały czas powtarzał mi, że pomogłam mu uporać się z bólem po rozstaniu z
Mirellą, że jestem fantastyczną przyjaciółką, twierdził nawet, że lepszą niż
Rouzier. A ja wiedziałam, że pragnę więcej, że nie wystarczy mi zwykła
przyjaźń. Próbowałam to ukrywać, ale nawet Antonin zauważył, że coś jest nie
tak, jednak Samica nadal był ślepo zapatrzony w swoją Mirellę, nawet jeśli
otoczeniu wmawiał coś zupełnie innego.
To był nasz kolejny zimowy spacer, chodziliśmy
kędzierzyńskimi uliczkami, rozmawiając o wszystkim i o niczym, starając się
zachować pozory normalności. Nie wychodziło nam to zbyt dobrze, bo w swoim
towarzystwie zawsze odreagowywaliśmy najgorsze życiowe momenty. On non-stop
płakał nad rozlanym mlekiem, a ja narzekałam na Kornelię i nadmiar nauki. Tym
razem widziałam jakieś dziwne spięcie na jego twarzy, kiedy odprowadził mnie
pod drzwi, nie wytrzymałam i zapytałam:
- Co się, do jasnej cholery, z tobą stało?
A on tak po prostu, bez zastanowienia wpił się w
moje usta. Nie potrafiłam się mu oprzeć, ba!, przecież nie chciałam. Drżącymi
dłońmi otworzyłam drzwi, a on cały czas oddechem drażnił mój kark. Po
przekroczeniu progu ponownie wpił się w moje usta, tym razem dużo namiętniej.
Jego ręce były wszędzie, a i ja nie pozostawałam mu dłużna. Po kilkunastu
sekundach byliśmy już praktycznie nadzy i szybko przenieśliśmy się do sypialni,
gdzie połączyliśmy nasze ciała w jedno.
Rano obudziłam się wtulona w jego nagi tors z
wielką obawą o jego reakcję. Jednak on czule pocałował mnie w usta i
stwierdził, że nie idzie dzisiaj na trening, a ja nie idę na uczelnię, bo musi
się mną nacieszyć. Odpowiedziałam mu tym samym i praktycznie cały dzień
przeleżeliśmy w łóżku, ciesząc się swoją obecnością i wierząc, że przyszłość
będzie lepsza od przyszłości.
***
A teraz? Teraz siedzę z butelką wina na dachu
swojego bloku i tępo wpatruję się w rozgwieżdżone niebo. Nie, nie mam zamiaru skakać,
po prostu lubię podziwiać ten widok, kiedy czuję się bardzo zraniona. Tutaj też
przesiadywałam godzinami po poprzednim rozstaniu, tak jest i teraz. Znów
przepraszał, że jest, identycznie jak na samym początku naszej znajomości. Zniosłabym
nawet te niekonsultowane ze mną przenosiny do Argentyny, ale moje serce pękło,
gdy oznajmił, że zdradził mnie z tą całą Mirellą. Wszystko we mnie pękło, gdy
stwierdził, że wcale tego nie żałuje, bo tak naprawdę nigdy mnie nie kochał,
choć tysiące razy to powtarzał. Oto ile warte jest słowo Francuza ze złamanym
sercem.
Biorę kolejny ogromny łyk czerwonego, podrzędnego
wina, a po chwili słyszę donośny krzyk i francuskie: „Nie rób tego!” Rozglądam
się zdezorientowana, żeby dostrzec spanikowanego Rouziera, który biegnie do
mnie jakby w amoku.
- Ale czego mam nie robić? – pytam, głupkowato się
śmiejąc.
- No, skakać! On nie jest tego wart, naprawdę! To
tylko kolejny głupi facet na tym świecie, Marti on naprawdę nie jest wart
twoich łez, a już na pewno tak beznadziejnej śmierci. – Oplata mnie szczelnie
ramionami, a ja nie protestuję i delektuję się jego zapachem, choć tak naprawdę
robi aferę o nic, bo przecież nie miałam zamiaru skakać. – Chodź, zabieram cię
do siebie – oznajmia, a ja posłusznie za nim podążam.
W samochodzie atakującego tracę kontakt z
rzeczywistością i film się urywa. Czuję tylko potem, jak przenosi mnie na
kanapę i całuje w czoło, szepcząc:
- Ten numer na początku wcale nie był dla niego.
Wychodzi, dbając o jak najcichsze zamknięcie drzwi,
a ja uśmiecham się pod nosem, bo czuję, że to dopiero początek moich przygód z
Francuzami.
_______________________________________
NIESPODZIANKA!
Nie
wierzę, że to robię. Tę historyjkę sponsorują Tramwaje Warszawskie, które
podczas pierwszych dni prawdziwej wiosny niektórym osobom udzielają nieco
swojego uroku i wspomagają myślenie. Tę historyjkę sponsoruje także telepatia i
panna Monika, które to tylko upewniły mnie w takim a nie innym wyborze
bohaterów, bo, do jasnej anielki, ileż można w temacie przyjaźni pisać o
Zbychiale? Niewiele do tego brakowało, ale tym razem udało mi się to
powstrzymać. Uf.
Nie wiem, czy to ma sens i czy
kogoś w ogóle ucieszy. Pewnie nie, ale nie zaszkodzi spróbować. Oznajmiam wszem
i wobec: WRACAM. Wracam na dobre, bo na szczęście mam z czym. Na razie tylko
tutaj (jeśli mówić o samodzielnych historiach), bo jedno dłuższe dzieło stanęło
na samym początku, a na inne pomysłów brak. Faktem jest, że ta moja nieobecność
zbyt długo nie trwała, co, mam nadzieję, chociaż część z Was cieszy. Nasz
blogowy świat rozrasta się w niesamowitym tempie, więc nie wiem, czy znajdzie
się w nim dla mnie znów miejsce, czy przypadkiem ktoś nie wygryzł mnie z mojej
wirtualnej posadki, podczas gdy ja odpoczywałam psychicznie od samotnych
wysiłków. Można bez tego żyć, o czym się przekonałam, ale po co, skoro nie
trzeba się tego wyrzekać? Jeśli kogokolwiek choć raz przyprawię tymi tekstami o
jakieś emocje, to już jest sukces, dlatego znów się z Wami tym wszystkim
dzielę.
Wracamy do przedpotopowej (z poprzedniego roku!) koncepcji, w której to nawiedzam Was co tydzień, w piątek. Ja – systematyczna, wiecie, nawet za tym tęskniłam.
Wrona na szablonie nie jest bez powodu, If you know what I mean. :) Wiecie chyba, czego możecie spodziewać się za tydzień, a właściwie kogo. Podkłady muzyczne możecie sobie darować, bo jestem ostatnio monotematyczna i będę się kręcić wokół happysadu. :P
A teraz, jakby komuś było mało, to Commi chyba jest wszędzie.
twitter
facebook
A swój powrót dedykuję oczywiście Tobie, Nance, "bo fajnie jest, jak Commi jest w blogosferze", i Tobie, Melody, bo tych kilka słów ostatecznie mnie przekonało. I Patex, bo się cieszy. :D
Wasza siejąca zamęt, Commi.
Wracamy do przedpotopowej (z poprzedniego roku!) koncepcji, w której to nawiedzam Was co tydzień, w piątek. Ja – systematyczna, wiecie, nawet za tym tęskniłam.
Wrona na szablonie nie jest bez powodu, If you know what I mean. :) Wiecie chyba, czego możecie spodziewać się za tydzień, a właściwie kogo. Podkłady muzyczne możecie sobie darować, bo jestem ostatnio monotematyczna i będę się kręcić wokół happysadu. :P
A teraz, jakby komuś było mało, to Commi chyba jest wszędzie.
A swój powrót dedykuję oczywiście Tobie, Nance, "bo fajnie jest, jak Commi jest w blogosferze", i Tobie, Melody, bo tych kilka słów ostatecznie mnie przekonało. I Patex, bo się cieszy. :D
Wasza siejąca zamęt, Commi.
Dzień dobry, zaklepuję, jestem pierwsza! ♥
OdpowiedzUsuńNa początek: happysad! ♥
OdpowiedzUsuńPotem: kocham Antosia! Szczególnie tutaj! Co ja się będę rozwodzić, skoro już chyba wyczerpałam temat wcześniej... No cóż, na Samika zła nie jestem, bo on to był dziwny od samego początku. Się po prostu pogubił sam w sobie. No, a Antoś jest kochany! :D
Następnie: miłością zaczynam darzyć również Tramwaje Warszawskie i chyba pewnego majowego dnia poproszę o przejażdżkę, żeby mnie naweniły ostatecznie :D Bo to, że kocham innych sponsorów, to chyba wiesz? :D
Kolejno: Ja się bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo cieszę, że wróciłaś! Zresztą, jak widzę, nawet mnie zacytowałaś, to już nie wyjaśniam niczego więcej :D
Wrona, Wrona, Wrona. Już na wstępie to kupuję. Hahahaha, co ja mówię, kupuję to tak czy siak, bo wiem, że będzie cudowne.
Za niedługo otworzę lodówkę, a tam też będzie Commi. I jakoś wcale nie będzie mi to przeszkadzało! ♥
Bardzo, ale to bardzo cieszę się, że postanowiłaś wrócić :D:D:D:D:D:D
OdpowiedzUsuńAntosia uwielbiam ;) W tej historii jest po prostu cudowny, czego niestety nie mogę powiedzieć o Samice. Guillaume zachował się jak ostatni dupek. Nie rozumiem dlaczego mówił, ze kocha skoro wcale tak nie było. No cóż facetów nigdy nie rozumiałam i nigdy ich nie zrozumiem, choćby nie wiem co. Jednak jest Antoś, któremu chyba na niej zależy ;)
Pozdrawiam:*
Kupiłaś mnie happysadem, który jest moją wielką miłością ; ).Guillaume w roli dupka mi nie pasuje, bo za bardzo go lubię, ale wyobraźnia ponosi więc jakoś go tam sobie wykreowałam. Antek to Antek do niego nigdy nie będę miała żadnych zastrzeżeń. Historia mi się podobała, ostatnie słowa Rouziera utkwiły w pamięci i już od razu wiadomo o co chodziło ; ). I teraz odbiegając od tematu już czekam na kolejną historię, bo jak jest Wrona to nie mogę się doczekać. Cieszę się, że wróciłaś ; ).
OdpowiedzUsuńDziękuję za dedykację, ja naprawdę szczerze cieszę się że wracasz :) Wiesz co przestraszyłam się jak przeczytałam tytuł a w głowie pojawiła się myśl. No nie znów Antek. Nie wiem czemu ale ten siatkarza totalnie działa mi na nerwy i ja kompletnie nie potrafię odnaleźć w nim tego uroku które inne widzą. Na całe szczęście Antka tu mało za to jest Samik do którego mam słabość, a niby to takie brzydkie ledwo ładniejsze od diabła :P Jakie to normalne facet załamany po rozstaniu szuka pocieszenia, może w dość nietendencyjny sposób bo zanim spiknął się z Martą minęło trochę czasów. Normalne dlatego że na końcu ją zdradza i to z kim z tą całą Mirellą. i tu poleciały w jego stronę same niecenzuralne słowa. Na końcu jest Antek i tyle jego obecności w zupełności mi wystarcza, może choć on okaże sie godzien miłości Marty i nie wyjdzie że jest tak podobny do swojego przyjaciela
OdpowiedzUsuńFajnie, że wróciłaś :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Happysad więc mi się minka cieszyła jak zobaczyłam jaką piosenkę dałaś jako podkład :)
Na początku było mi szkoda Samika z racji tego jak go potraktowała Mirella. Później było mi szkoda Marty z racji tego, że się w nim zakochała, a Samik tak jest zapatrzony w swoją byłą, że tego nie widzi. Następnie miałam ochotę udusić francuskiego przyjmującego za to, że ją zdradził z Mirellą i jeszcze tego nie żałuje, a w dodatku nigdy jej nie kochał. Na samym końcu było mi żal Anto bo to jemu najbardziej w oko wpadła Marta, a Samik mu ją "zabrał".
Pozdrawiam :)
Bardzo sie cieszę,ze wróciłaś;) Samica zachował się jak dupek, po prostu. Mogłabym obdarzyc go też innymi epitetami ale szkoda mojego pisania. Antek jest słodki i od samego początku wiedzialam,ze ten numer będzie dla niego;)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że wróciłaś! :) Jeżeli Tramwaje Warszawie sponsorują takie wspaniałe historie to ja proponuję, abyś częściej nimi jeździła :)
OdpowiedzUsuńHistoria z Antosiem jest rewelacyjna! :) Mirella - na początku miałam ochotę ją udusić, bo szkoda mi było Samicy. No, ale doszłam do wniosku, że w sumie gdyby nie ona to możliwe, że ten dupek nadal by zwodził Martę, a ona nie poznałabym Antka. Także podsumowując: Bardzo pozytywnie! :) Pozdrawiam.
ANTONIN!!!! GUILLAUME!!!!! WRÓCĘ TU ❤
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńZa bardzo ich kocham, żeby powiedzieć coś sensownego, ale strasznie się jaram i chcę więcej!!!!!
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńto bardzo przyjemna historyjka, chociaż Guillaume nie pasuje mi do roli tego złego. a warszawskie tramwaje są faktycznie bardzo inspirujące!
OdpowiedzUsuń